Zboczenie zawodowe

Dobrze, że nie jestem szewcem (feminatyw: szewcową?), bo idąc ulicą, nigdy nie podnosiłabym głowy. Setki tysięcy mijających mnie butów. Buty w metrze, buty w autobusie. Która zelówka bardziej zniszczona, który obcas zdarty, widać, że koślawość pięt ma to dziewczę, bo po wewnętrznej stronie wydeptane.

Mają Państwo jakieś „zboczenia zawodowe”? Na pewno stomatolodzy. Nawet ci, którzy starają się być dyskretni, często nie mogą oprzeć się uwagom na temat kamienia, tyłożuchwia czy szczerby między jedynkami. Przerwa między jedynkami wcale nie kojarzy mi się z zabiegiem jej poprawiania, tylko z „Przygodami Tomka Sawyera” i karą w postaci malowania parkanu.

Równe sztachety, równo na biało. Jako studentka dorabiałam sobie w redakcji pisma „Ex libris” różnymi zajęciami, które zwala się na żółtodzioby, głównie odbieraniem telefonów i adresowaniem kopert, ale trafiały się czasem przysmaki z pisarskiego stołu w postaci redagowania i korekty. Wstępnej, rzecz jasna. Wymagało to uważnej lektury, chirurgicznego skupienia. Bardzo lubię skracać teksty. Oczywiście najmilej tnie się własne, bo nie trzeba się przed nikim tłumaczyć.

Z tamtych dni zostało mi chorobliwie uważne czytanie całej gazety. Od deski do nekrologów i sportu. Być może właśnie dlatego gazety czytam rzadko. Nie potrafię wertować, tylko przyssywam się jak glonojad do całej szyby i po milimetrze sunę. Niechcący trafiam na setki błędów, w tym ortograficznych.

Kilka dni temu mąż z kiosku przyniósł „Gazetę Wyborczą”. Wzięłam się do czytania, mimo że wiem, iż nie skończy się to półgodzinną nasiadówką przy naparze z ostropestu, tylko ślęczeniem, dopóki nie wyłapię co najmniej dziesięciu literówek. Niektórzy tak porządnie sprawdzają sierść psa po spacerze w poszukiwaniu straconego kleszcza. I bum.

Rubryka „Kraj w skrócie”. Tekścik rozmiaru batona prince polo; nawet krótszy. Tytuł: „Jak wyciekły dane z kwarantanny”. Wynika z niego, że w Gnieźnie z komendy policji wyciekło 300 adresów osób objętych kwarantanną. I uwaga, tu cytat: „Śledztwo wykazało, że z komendy lista adresów dotarła do jednej z firm zajmującej się wywozem śmierci”. Co za ciekawy błąd! „Wywóz śmierci” zamiast „wywóz śmieci”.

Lata pandemii to jeden wielki wywóz śmierci i dlatego autor tekstu, podpisany jako „pż”, tak się majtnął. Na marginesie spytam Państwa: dlaczego podpisują nas w gazetach inicjałami? Ja np. nie czuję się taką firmą czy geniuszką jak Albrecht Duerer, którego słynne AD znamy z drzeworytów i grafik. W sensie ścisłym suche liczby zgonów podawane codziennie to nasz sposób na to, by nie otwierać każdego z tych worków osobno. Bo wtedy widać, że to może miły młody sąsiad naszych rodziców umarł, może pani, która sprzątała klasy i korytarze szkolne u mojego syna w gimnazjum (tak się u nas zdarzyło), albo dobrze rokujący profesor germanistyki, którego wykład kiedyś czytaliśmy.

Pokazywane czasem w mediach lub na profilach prywatnych fotografie czy filmiki wycieńczonych pracowników służby zdrowia w „kosmicznych” kombinezonach zadziwiająco często generują reakcje typu „roześmiana do łez buźka” albo hejt w stylu „co tak straszycie” lub „i jak tam dopłaty covidowe?”. Nasz mózg po prostu nie chce wiedzieć i wywozi informacje, zamiast je przyjmować.

Obserwuję ten mechanizm u siebie. Unikam ostatnio znajomych pesymistów. Uprawiam wywóz śmierci – złe wieści byle z dala ode mnie. Z przerażeniem zauważyłam, że już nie tylko dzielę znajomych na dzieciatych i niedzieciatych. Lgnę do rozmów z singlami, bo mam już dość takich mamusiek jak ja – wiecznie opowiadających o depresji dzieci przy zdalnej nauce, walce z nadwagą dzieci, koszmarem pracy zdalnej z dzieckiem na kolanach. Milej posłuchać, że znajomy singiel pojechał zwiedzić „wreszcie pusty Dubrownik” oraz zrobił z koleżankami i kolegami pętlę tatrzańską na kolarzówce. Gdy znajomi hotelarze i restauratorzy naopowiadali mi o tym, jak to u nich wygląda w życiu i biznesie, złapałam się na tym, że unikam dzwonienia do nich…

O antyszczepionkowcach, a i takich znam, nie wspominam. Im więcej osób szczepi się na świecie, tym straszniejsza staje się sytuacja wrogów szczepionek. Jedna osoba zapytała mnie, czy wiem, gdzie można „kupić lewe zaświadczenie o szczepieniu”. Druga mówiła coś o masowej depopulacji z autentyczną trwogą w spojrzeniu. Lęków innych osób nie możemy wykpiwać, bo te lęki są autentyczne.

Lęk udzielił się podświadomie nawet autorce/autorowi o inicjałach „pż”- myśli o śmierci nieustannie. Patrzyłam wrogom szczepień wiele razy głęboko w oczy i teraz nie ma w nich odwagi, tylko przerażenie rodem z pieśni Jacka Kaczmarskiego: „Obława, obława, skulony w jakiejś ciemnej jamie…”. Czują się chyba jak wilczki, które ma zaraz dorwać kłusownik Pfizer, Johnson, Zeneca.

W ramach wsłuchiwania się w optymistów na koniec podzielę się uwagą jednego z nich. Czuję, że zaraz wybuchnie taka życzliwość, takie spędzanie czasu razem w „outdorze”. No, nie wiem… Jeśli zaczniemy wywozić śmieci z lasów, bulwarów, plaż, łąk, gór, rzek i jezior, to może tak będzie.