Czy fundusz remontowy jest seksi?

Czy wasze pociechy w wieku maturalnym lub studenckim chętnie bywają w administracji domów komunalnych awanturować się, że jakiś najemca porzucił starą lodówkę na klatce? A może wasze córeczki chętnie zasilają komisję rewizyjną we wspólnocie lub piątkowy wieczór zamiast na silent disco spędzają, negocjując podwyżkę do trzech złotych na fundusz remontowy? A czy wasz 25-latek, ale chłop, ale ma rzeźbę, ale ma superoceny na Harvardzie, gdy już zjedzie na święta do domciu, to jest w stanie powiedzieć, ile płacicie za wywóz śmieci i ile w waszej kamienicy lokali jest prywatnych, a ile komunalnych?

Czy w drodze do żabki, całe pięćset metrów, potknął się o nierówny chodnik i od trzech miesięcy jest rehabilitowany w domu opieki? Phi, phi, młoda osoba na chodnik w ogóle nie zwraca uwagi. Myśli o Einsteinie, jak w piosence, albo o promce na e-fajeczki.

Zatem litości, nie marudźmy, że młodzi ludzie nie poszli na wybory samorządowe. Prawo spółdzielcze wymaga zmian. Wiadomo. Prawo samorządowe to nawet mnie nie grzeje, a wydaje mi się, że mogę nazwać się społecznicą i aktywistką.

Mogłoby młodych ludzi ewentualnie grzać hasło „mieszkania dla młodych”, ale przez 30 lat zaserwowaliśmy im pełen niedasizm w tym względzie. Za to korupcję lokalnych władz dogadanych z inwestorami widać gołym okiem. „Pomysłowi” deweloperzy stawiający apartamentowce dla miliarderów w pierwszej linii brzegowej czy nadbudowy dwupiętrowe na blokach, które stanowiły element jakiejś historycznej dzielnicy? Młodzi coraz częściej informacje o świecie czerpią z TikToka. Samorządowe problemy można by całuśnie pokazać na tiktokach czy instagramach, ale to jeszcze się nie stało.

Co innego sprawa aborcji, podatków czy niepłodności – tu politycy mogli posłużyć się ogromną liczbą influencerek, które włączyły się w wybory parlamentarne.

No i premier Tusk. W parlamentarnych skutecznie i modnie udzielał się, aktywizując swoich żołnierzy i elektorat. W samorządowych? Trudno, żeby odwiedził każdy powiat i ściernisko.

I na koniec: jakie media lokalne czytacie? Ja czytam, a nawet od niedawna pracuję dla „Gazety Żoliborza”. Niegdyś pracowałam w lokalnym pisemku „City Magazine”. Przyznam, że wiele moich koleżanek po fachu jest szczerze tym zdziwionych. Nie dość, że tytuł dzielnicowy, to jeszcze Żoliborz. To nie Białołęka czy Wawer – te to już małe miasta przecież są.

Wystarczyło nam 15 lat na to, by zaorać media lokalne. Teraz nerwowo szukamy funduszy i dotacji – może Amerykanie pomogą, może Unia? Ojejkujejku. Na przykładzie mojego miasta: TVN Warszawa – było i nie ma. „Życia Warszawy” czy innych konkurencyjnych dla „Stołecznej” tytułów – nie ma. „Gazeta Stołeczna” ma swoje upodobania i scenariusze, które w mieście promuje, więc gdy np. w dzielnicach powstają niewielkie komitety społeczne, dziennikarze „Stołecznej” nie chcą lub nie są w stanie wejść w osiedlowe, ekologiczne czy kulturalne sprawy mieszkańców i ich, często dramatyczne, próby wpłynięcia na partyjnych urzędników pochowanych w gabinetach ratusza. Są potrzebne dobrze robione, niezależne media lokalne – jeśli ich nie zbudujemy na nowo, sprawy samorządu będą nieciekawymi sprawami dla tzw. moherów.

Tereny wiejskie znam oczywiście słabiej. Ale taka Chełmszczyzna? Niedawno wróciłam. Chełmszczyzna po prostu nie jest miejscem, gdzie KO czy Lewica obecnie mają jakiekolwiek szanse. Po pierwsze, Lewica nie ma już chyba dla nikogo oferty poza swoimi trzema fałszującymi tenorami. Dopóki nie wybiorą poważnej liderki, Tusk będzie ich chrupał jak muesli.

Po drugie, poprzednia władza dużo zrobiła dla Lublina: widać wpompowane tam pieniądze. A to nowy park dla dzieci, a to ścieżki rowerowe, kąpielisko. Balon dumy z żołnierzy wyklętych zachwyca pompą na każdym rondzie Pileckiego, a każdy turniej bokserski czy zlot pojazdów ma patrona typu Henryk Lewczuk „Młot”. No i gdy granica z Ukrainą oraz Białorusią jest kwadrans drogi od twojego gospodarstwa, to nie interesuje cię transmisja z komisji kopertowej, zadawanie prac domowych, in vitro czy strefa ograniczenia pyłów (nie spotkałam żadnego rolnika w elektryku!), tylko interesuje cię, czy będzie wojna. I co prawda w wielu gospodarstwach w lubelskim pracują osoby z Ukrainy i Białorusi, lecz napięcie czuć tu w powietrzu.

Tak jak problemem miastowych jest to, jak kupić mieszkanie, tak problemem właścicieli ziemi jest strach i pamięć wojen i zbrodni komunistycznych. Tu każdy się boi, czy mu ziemi nie skonfiskują, córek nie zgwałcą, a synów nie rozstrzelają. Więc sorry, ale naprawdę superlokalne komitety działające na rzecz kółek brydżowych czy dobrostanu pszczół i ekoplaców zabaw pod Rzeszowem czy w Sobiborze nikogo do głosowania nie poderwą.

PS Mój ojciec regularnie wysyłał mnie na zebrania wspólnoty! Bo matka na żadnym przez całe życie nie była…