To nie jest kraj dla żywych dzieci

Zastanawiam się, gdzie bym chciała spędzić ten jedyny wieczór i niezapomnianą noc z wodzem Niepodległej. Liczę, że wygram taką nagrodę. Może w loterii szczepionkowej? Próbuję odessać obie dawki i teraz zgłosić się ponownie na szczepienie, nadstawiając drugie ramię, by załapać się na fanty. Trochę Pfizera podlanego Moderną na lodzie – nie takie bełty się pijało u nas na Żoli. Może na WOŚP kancelaria wicepremiera do spraw bezpieczeństwa przekaże taki bon na wieczór we dwoje z prezesem? Licytowałabym.

Zaprosiłabym Naczelnika na rodzinną kolację na dziecięcym okulistycznym oddziale SOR w szpitalu w Międzylesiu. Wiem, że polskie dzieci i polska rodzina są dla prezesa najważniejsze. Są, by tak rzec, oczkiem w głowie partii.

Ten Instytut Pomnik powstał z inicjatywy Ewy Szelburg-Zarembiny, a dziś to włości wojewody Konstantego Radziwiłła. Wiemy, jak rząd PiS schlebia arystokratom. Nie stać mnie na „Damę z łasiczką” za pieniądze podatników, ale w placówce tej mogę zaserwować prezesowi skromny wieczorny poczęstunek.

Zjawimy się tu z moim pięcioletnim synem, na szczęście białoskórym, a nie jakimś półciapatym czy o jakimś ukraińsko brzmiącym nazwisku, nie chcemy dzieci rodzących się tu dzięki polityce migracyjnej, której skrupulatnie nie posiadamy. Tak, tak. Wiem, że prezes nie prowadzi auta, ma od tego ludzi. Dojeżdża tu autobus. Jeśli mojemu dziecku leci ropa z oczu, tak jak miało to ostatnio miejsce, to na pocieszenie powiem, że wieczorami trasa do Międzylesia nie jest bardzo zatłoczona, a w autobusie są miejsca siedzące. Natomiast z powodu covidu czeka się z dzieckiem na dworze przed zatrzaśniętymi szpitalnymi wrotami, bo pielęgniarka w recepcji ma interesantów i nie może biegać do przycisku domofonu. Pielęgniarka jest w recepcji sama, a szpital ten na oko jest rozmiaru Pentagonu.

Gdy już postoimy na dworze, zostaniemy wpuszczeni i wypełnimy dokumenty, to zapraszam pod gabinet okulisty dziecięcego. Mam nadzieję, że prezes weźmie do swojej teczki piżamkę, szczotkę i laczki. Na razie będę bawiła go rozmową w kolejce do gabinetu, w której spędzimy pięć godzin. Bufet? Nieczynny już. Sklepik? Nieczynny już. Pizza z dowozem? Wolne żarty. Stoi maszyna z kawą i herbatą. Jedzenia nie ma, dzieci i tak mają w Niepodległej nadwagę, bo minister Czarnek tak je tuczy swą troską.

Prezes jest rodzinny i możemy się pobawić w kolejce z innymi dziećmi, mamusiami, tatusiami. Przed nami były ostatnio okrutnie ciężkie przypadki. Dziewczynka z ostrym przedmiotem w oku. Mama przyjechała z nią z Siedlec. Po prostu w Siedlcach by night nie ma okulistów dziecięcych. Siedlczanie są nocą, że tak powiem, w ciemnej d…

Partia lubi pochylać się nad suwerenem z miast mniejszych niż ta cała warszawka Czaskowskiego, więc może prezes zagai coś do matki Polki z Siedlec. Właśnie doktor wyszła z gabinetu z diagnozą. Tymczasowo ostry przedmiot usunięty, ale jutro o 7 rano dziewczynka z mamusią mają być tu w Międzylesiu gotowe do operacji parę pięter wyżej. Na czczo. Jest 22? Nie ma już autobusu do Siedlec? Naaaapradę? A nocleg przy szpitalu? Może jakiś pałacyk hrabiowski tu w Mazowieckiem wojewoda Radziwiłł przydzieli? Na korytarzu spać nie pozwalają. Mamusia, jak prezes, nie prowadzi auta. Ale szofera nie ma. Może brat przyjedzie? Chyba grilluje na działce, browarka już wysączył. Może tanie przewozy: z Międzylesia do Siedlec, a o świcie z powrotem do Międzylesia. Dał Bóg dziecko, da i na dziecko?

Gdy pani doktor „obrobiła” przypadki przed nami, w tym chłopca, który w ogóle nie był w stanie otworzyć oczu, spojrzała na nas i westchnęła. A następnie przemówiła: „Musicie jeszcze państwo poczekać z tą ropą w oczach. Bawcie się anegdotami i jedzcie kawę z automatu (dziecku można dać do zabawy i jedzenia wodę z kranu), bo mam dzieci pooperacyjne na górze. Jeśli będę robiła wszystko w biegu, wrócę do was za dwie godziny, pa pa pa”.

I zamachała do nas taką obręczą na głowę, której się używa, by głowę unieruchomić podczas zabiegu. Za nią stał cień człowieka w różowych klapkach. To pielęgniarka, która mogłaby być babcią naszego Antosia.

„A nie może jakiś inny doktor tu przyjść? Za nami jest już pięcioro dzieci, w tym noworodek w foteliku samochodowym”, spytali nocni kolejkowicze. To cudo, noworodek, zanosi się płaczem, psując romantyczną atmosferę nocy w zielonym Międzylesiu…

Nie, nie może przyjść inny okulista dziecięcy. A dlaczego? BO W WOJEWÓDZTWIE MAZOWIECKIM NOCNY DYŻUR NA OKULISTYCE DZIECIĘCEJ PEŁNI TYLKO JEDNA LEKARKA, A WSPIERA JĄ W ZESPOLE JEDNA PIELĘGNIARKA. Przypominam, że zajmują się one również wypisywaniem recept i biurokracją.

To tyle w sprawie polityki prorodzinnej partii rządzącej. Może to trudno pojąć, ale polscy rodzice, planując dzieci, myślą o tym, by narodzone dzieci przeżyły. To nie jest kraj dla żywych dzieci. Ani naczelnik, ani premier, ani wojewoda mazowiecki nie mają bladego pojęcia, przez jakie koszmary przechodzą polskie dzieci, bo sami albo dzieci nie wyprodukowali, albo leczą się prywatnie u kolegów i koleżanek, docierając do nich klimatyzowanymi autami, a nie autobusem nocnym z Siedlec. Smacznego.