Woda w kranie
Spędziłam niecały tydzień z synkiem w Juracie. Triumfalnie wróciłam niezatopiona w odmętach fal; potomek też wrócił niezgubiony na plaży, lecz nasz powrót przyćmił „powrót Tuska”. Tusk nie wracał ranki i wieczory, a tu pełno zbójców na drodze do Orlenu i rad nadzorczych w spółkach skarbu państwa.
Widziałam na plaży, że w Polszcze nadal tatusiowie „zawożą dzieci i żonę” na wakacje, dżentelmeńsko pomagają wnieść torby, idą na wieczornego drinka i flądrę do smażalni, cyk, fota z zachodem słońca, a następnego dnia uciekają do domu, byle nie siedzieć w piachu, byle nie targać parawanu, byle nie musieć uczyć dzieciaka pływać w bałtyckich rześkich bałwanach i nie słyszeć: „Mamo, pograj ze mną w piłkę” na parzącej plaży lub „Mamo, daj telefon, czy mogę pograć w minecraft?” przy deszczowym dniu – fakt ten podrzucam tu tak raczej na przyszerokim marginesie.
À propos marginesów. Liceum kończyłam jeszcze w czasach, gdy notatki robiło się ręcznie, a nie dyktafonem lub na laptopie, i pamiętam, że w ławce obok siedział pewien Chińczyk. Pierwsze pokolenie emigrantów z Chin, rzecz miała miejsce w Cambridge pod Bostonem. No i on potrafIł między dwiema liniami zeszytu zmieścić po dwie linijki idealnie wykaligrafowanego tekstu! Oszczędzał papier. To jedno. Był tak zdyscyplinowany, to drugie. Ja mazałam jak kura pazurem i „wychodziłam na boki” za margines. Nie wiem, jak to teraz z nim jest, czy sam jest na marginesie, czy jest milionerem amerykańskim, a może pękł od tych równych linijek i leczy się psychiatrycznie.
Gdyby nie Jurata, nie cieszyłabym się z powrotu Tuska, ale pobyt tam pozwolił mi docenić hasło Donalda Tuska sprzed lat – to o ciepłej wodzie w kranie. Problemy hydrologiczne do świadomości wielu osób z mojego rocznika i starszych nie docierają, ale młodzi ludzie z miast i terenów wiejskich dużo więcej wagi przywiązują do wody. Jako mieszkanka Warszawy zdążyłam już dekady temu zapomnieć o tym, jakim LUKSUSEM jest kranówka warszawska.
W takiej np. burżuazyjnej perle pełnej apartamentów z klimatyzacją, tarasem, windą i parkingiem, jaką jest Jurata, borykałam się z brakiem wody. Mieszkałam w wynajętym pokoju w bloku z lat 50., a nie tych luksusach, ale łączyła nas woda w kranie. Nie jest zdatna do picia. Pozostaje przegotowywanie wody. Jeśli mamy czajnik elektryczny, nabija to rachunek za prąd, w przypadku gazu jest jeszcze cieplej w kuchni w upalne dni. Ostudzoną wodę przelewałam do bidonu – na plażę. Przypominam, że odwodnienie organizmu jest tragiczne dla nerek i nie tylko, a w upały wypacamy dużo płynu; zwłaszcza jeśli biegamy z pięciolatkiem za piłką po plaży lub gramy w siatkonogę. Niektórzy plażowicze kupowali wodę w baniakach lub butelkach – koszmar plastiku i drogo. Albo tradycyjnie, po polsku – po co pić wodę, jeśli na plażę można zabrać piwo w butelce i wstawić do Bałtyku.
I nieco poważniej. Woda stała się dla młodych ludzi o wiele ważniejszym tematem niż metaforyczna woda tuskowa rozumiana jako spokój i bezpieczeństwo (oczywiście wyłącznie dla podobnych mu konserwatywnych wykształconych panów biznesmenów chadeków lubiących futbol). Poziom wody w Bałtyku podnosi się na tyle szybko, że jeszcze w tym stuleciu musimy być gotowi na regularne podtopienia. Nagłe ulewy, od których o mało co pod dachem zawalonej szkoły w Poznaniu nie zginęli uczniowie i nauczyciele, już dziś są dość częste (brawo dla dyrektorki, która zna wagę słowa „procedury”!).
Gdy 15 lat temu spędzałam weekend w Berlinie, zauważyłam, że w okolicy są liczne remonty… piwnic. Wszędzie maniakalnie walą młotami i robią dziury w betonie. Garażowe biznesy? Lokatorzy suteryn montują ledowe oświetlenie? Imigranci szyją w podziemiu podróbki Jil Sander? Nie, to roztropne wspólnoty i administracje przebudowują odpływy i uszczelniają okna do piwnic, bo już wtedy szykowano się do podtopień i powodzi miejskich.
Naczelnik Kaczyński i jego wyznawcy uznają te fakty za „histerię”, ale młodzi Polacy, tacy dwudziestoletni, trzydziestoletni, są tego świadomi i zadają sobie przyziemne pytania. Czy będzie mnie stać na wodę pitną? Czy trąby i ulewy zniszczą moje zbiory? Czy będzie mnie stać na prąd? Czy mogę pozwolić sobie na potomka, jeśli jakość życia na planecie spada, jednocześnie drożejąc? Albo KO to zaadresuje, albo będzie szerować fotki z joggingów, narażając się na „cringe”, że zęby bolą.
Woda to temat na młyn prezydenta stolicy Rafała Trzaskowskiego… Cieszę się, że wrócił Tusk, bo prezydent stolicy, lokalny gospodarz, co się zowie, może więcej czasu poświęcić na nadzorowanie Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji, oczyszczalni Czajka i tego, by wykończeni pandemią restauratorzy, teatry, muzycy, nauczyciele i inni mieszkańcy stolicy nie utonęli w długach i depresji (czy obwodnica Ursynowa zostanie otwarta w XXI w.???).
Komentarze
„Od zmartwień to jest rząd
od porządku policja
od kary to jest sąd
a od czarów Alicja”
-taki prządek prawny jaki zawarty jest tym wierszyku
stworzy w Polsce Platforma Obywatelska.
——————————————————-
Banery z takim tekstem powinny zawisnąć w całej Polsce w roku wyborczym.
Taki powinien być program rzetelnej partii politycznej. Znam autora tego wierszyka i wiem , że chętnie by go sprzedał aby mieć na krótkie wakacje w Juracie. Namawiajmy polityków do tego podziału zmartwień i władzy jakie zawarte są w tym refrenie piosenki.
p. Tusk z pewnością pewną część społeczeństwa kręci (17-20%?), ale raczej nie młodych. A młodzi faktycznie bardziej interesują się stanem planety, zanieczyszczeniami, prawami zwierząt – czy są w mieście na przykład wodopoje dla ptaków – a nie kto z kim się wadzi. I za bardzo nie rozumieją o co? To nie ich bajka. Tylko, że na te ogólnoświatowe problemy mały wpływ ma i… sam Prezes 🙂
„Albo KO to zaadresuje, albo będzie szerować fotki z joggingów, narażając się na „cringe”, że zęby bolą”.
Przepraszam, czy to jest napisane ironicznie, czy też Autorka naprawdę zamierza lansować taką polszczyznę? Dodam, że „szerowanie fotek z jogginów” ani „cringe” mnie specjalnie nie rażą, bo lubię idiolekt mediów społecznościowych, ale „adresowanie problemu” to koszmar z innej bajki.