Byron reportażu i inne typy

Michał Adamczyk, dziennikarz. Ofiara „tabloidyzacji mediów” i „chwytów poniżej pasa”, jak piszą koledzy obrońcy alimenciarzy i damskich bokserów. Wiadomo, że strona, która ubiega się o alimenty, to zwykle mściwe suki. Dzieci urodziły, to i wyżywią, bo matki Polki tak już mają, że dadzą radę, a tatusiowie zawsze najpierw na swoje potrzeby mają, a na córkę to się zobaczy, ile zostanie.

Braun Grzegorz, poseł. Wynoszenie z sądu choinki z ukraińskimi bombkami. Media pisały o tym per „incydent” lub „absurdalne zachowanie”. Gaszenie świeczek chanukowych wielu uznaje za „wariactwo”, „happening” mający na celu odwrócenie uwagi od sukcesów Tuska.

Marek Król, dziennikarz, o czipowaniu imigrantów – dawny działacz PZPR bluzga w prawicowych mediach, ale przecież mamy „wolność słowa”, nie będzie przecież „kneblowania” pod pretekstem mowy nienawiści.

Bard Jan Pietrzak, w latach 80. śpiewający piosenkę autorstwa Agnieszki Osieckiej „Czy te oczy mogą kłamać” i wykonujący monologi autorstwa Daniela Passenta, dziś wysyła imigrantów do baraków oświęcimskich. To żartowniś i satyryk. „Dobry żart jest tynfa wart”, mówią słowa piosenki, ale ten nie jest śmieszny. Rasiści nie nadają się do kabaretu i coś mi się wydaje, że wielu z nich ma króciutką pamięć – czy u Panów w rodzinie ktoś w czasach socjalizmu z Polski nie emigrował i nie znalazł schronienia na uchodźstwie? Może była żona? Może była żona z córeczką? To chyba super, że rząd Kanady nie wysłał ich do obozu pracy przymusowej, jak zrobili to Niemcy, wysyłając tysiące Polaków do Auschwitz?

Nie łudźmy się, że na liście typów są tylko osoby z tzw. prawej strony. Pamiętamy dziennikarza Kamila Durczoka. Uzależniony od różnych substancji, wykańczał siebie i zespół redaktorek i redaktorów stacji mobbingiem, pracoholizmem, molestowaniem, i tylko cud sprawił, że swoją jazdą pod wpływem używek nie zabił kogoś na drodze.

I najnowsza ofiara „trudnego dzieciństwa”, „linczu”, „mstliwych”, „histerycznych” ofiar, czyli istny George Byron reportażu – Marcin Kącki.

Wszystkie te osoby, a są ich tysiące, łączą co najmniej trzy sprawy. Po pierwsze, to narcystyczne typy, które znają się na manipulacji słowem, gestem, miną romantycznego bidusia udręczonego „demonami w głowie” i osoby, które nigdy, przenigdy nie wyrażą skruchy. Przeprosić za jednorazowy swój „wybryk” mogą. Stwierdzą: „kochana, wiesz przecież, że żartowałem”. Albo: „co to za para bez niesnasek małżeńskich”, może nawet na rajstopy rzucą, ale tylko po to, by dalej realizować swoje egomaniackie narcystyczne potrzeby.

W przypadku Byrona reportażu (czy to raczej reaktywacja Marka Hłaski w pelerynie Batmana?) to poszukiwanie darmowego lokalu, wiktu i opierunku u opiekuńczych, ciepłych kobiet, które pogłaszczą go po główce jak mamusia. I pochwał czytelniczek oraz czytelników. Uff.

Tekst w „Gazecie Wyborczej” ukazał się niepotrzebnie z wielu powodów, ale że nikt z redaktorów nie zapytał autora, czy naprawdę chce cytować list do samego siebie od zachwyconej czytelniczki? Większość przemocowych narcyzów to takie mysie-pysie, wymęczone alko, speedem lub pigułami Piotrusie Pany, które dziwnym trafem dobrze liczą – jak zaoszczędzę na darmowym seksie i taniej mecie, to na piwko i dojazdy do roboty starczy. Takie z nich embriony łaknące ciepła wód płodowych, że o antykoncepcji nie słyszeli. Na wieść, że dziewczyna, z którą się przespali, będzie miała dziecko, „spadają z krzesła”. „No cóż, no cóż ja ci zrobiłem oprócz dzieciątka” – syndrom potwornego Romea opisał Jeremi Przybora i nie ma co próbować ścigać się z mistrzem ironii.

Prócz narcyzmu łączy ich to, że system, który stworzyliśmy, działa na ich obronę. Ich czyny i słowa (słowa też ranią i potrafią niszczyć bardziej niż czyny) będą usprawiedliwione bądź bagatelizowane. „Wybryk” Brauna. Opuszczanie dzieci to „pracoholizm” lub „zła miłość”. Bywanie w burdelu – to przygoda lub realizowanie potrzeb seksualnych. Dzięki temu oni w żadnym wypadku czynów swych i wypowiedzi nie uznają za „przemoc”. Sami kochają widzieć się w roli rozbitków, wyrzutków, chorych kotków lub niezrozumianych błędnych rycerzy głoszących prawdy objawione (Braun krzyczał o tym, że szczepienia zabijają). Kącki parę razy pisze o tym, że byłe kobiety „wyrzucały go z mieszkania”. Czy taki Batman nie powinien może zamiast pelerynki pożyczonej od Byrona mieć swej czarnej luksusowej jaskini? Jak nie może, bo na czynsz go nie stać, alimenty cisną, to dlaczego serwuje kobietom taką przemoc, iż każe im siebie wyrzucać? To natychmiast czyni z niego ofiarę – zasmarkany bidula na wycieraczce. A z niej feminazistkę – uprzywilejowana egoistka wyrzuca geniusza reportażu. Chłop jak dąb z niego, a sam proszony o opuszczenie lokalu, nie mógł trafić do wyjścia? Potrafi, jak to ujął, niczym „jastrząb” krążyć nad tekstem, ale do wyjścia doczołgać się nie może?

Przemocowy narcyz, bo z tą kategorią mamy do czynienia, często lubi pogrążyć się w nałogu. Setki badań mamy na ten temat. A każdy uzależniony szuka wymówek i to już jest nudne. Ach, to tempo postkapitalistyczne. Pijemy. Ach, ten komunizm. Pijemy. Ach, ta walka w prasie podziemnej. Pijemy. Demony dzieciństwa też dobrze za wymówkę służą. Tatusia nie było, mamusia piła. To ja też zacznę. Polska reprezentacja gra do dupy. Pijemy. Każdy powód jest dobry. Tu jednak, jako osoba DDA, która przeszła długi epizod współuzależnienia, mam dla pijących słowa pocieszenia. Nigdy, przenigdy nie jest za późno na trzeźwość. Widziałam osoby, które bywały na dziesiątkach, a nawet setkach (!) odwyków i terapii. I tak, w końcu im się udało. Czy nadrobiły czas stracony z dziećmi? Hm. Myślę, że wątpię, ale zostało im wybaczone.

I heloł, drogie typy. Trochę pokory. Nie piją tylko dziennikarze. Piją taksówkarze, pracowniczki zakładów mięsnych, pediatrzy, gospodynie domowe. Żaden zawód nie jest wyjątkowi. Jedno jest tylko usprawiedliwienie dla tych typów.

Wszyscy stworzyliśmy i nadal tworzymy, w sądach, w gabinetach terapii, w rodzinach i w redakcjach takich jak redakcja „Gazety Wyborczej”, system, który wspiera ich narcyzm, wspiera ich przemocowe działania i wspiera uzależnienia. Firmy i redakcje nie mają silnych rad pracowniczych, nie mają czasu na empatię, na rozmowę z kumplem, nie zauważają, że oto na kolegium doczołgał się ktoś prosto z izby wytrzeźwień. Osoby z problemami psychicznymi redakcje albo zwalniają, albo zawieszają. Ot, zużyte, wykończone robotą i życiem „słabsze ogniwo”, groźne zombie niech nie straszy w firmie. Podobnie w Sejmie. Sejm też sprzyja pracoholikom, przemocowcom i narcyzom, nie stawiając granic, pracując po nocach, kierując kamery na chamskie gesty kolejnego typa, Kamińskiego, i kwieciste kazania uskrzydlonych władzą showmenów.

Pytanie, czy taki Braun, Adamczyk czy Kącki szanują terapeutów i chcą się leczyć. Często narcyz jest trudnym pacjentem, bo widać przecież, że skrucha nie jest szczera, to świetni aktorzy z supernawijką i w dodatku przecież oni wiedzą wszystko najlepiej, znają siebie najlepiej, a jedyną osobą, która ich rozumie, to mamusia. Zasłaniają się autoironią, unikaniem mówienia czy pisania o konkretach. Swoje konkretne przewiny ubierają w poetyckie pierdolety typu „demony w głowie”, a na koniec, jak autor jakże romantycznej wizji alkoliteratury Jerzy Pilch, gloryfikują mamusię. Mamusia, tak jak system, nazwie ich przemocowe zachowanie „przeskrobaniem”, „wybrykiem nicponia” i pocieszy, głaszcząc po główce.