Czystka w strefie

Niebawem wybory samorządowe. Przyglądajmy się władzom i sytuacji blisko naszych podwórek. Teraz, gdy opozycja demokratyczna przejęła stery w ojczyźnie, możemy chyba przestać mówić szeptem o tym, co nam się nie podoba, bo wcześniej wiele osób ulegało szantażowi: no wiesz, nie narzekaj na prezydentów miast, bo dołączasz do szczujni Matyszkowicza.

Cicho już byliśmy. Chwalimy, lajkujemy, serduszkujemy to, co zmienia się na lepiej: zbiorkom, żłobki, nowe nasadzenia, lampy, budowa kładki, więcej buspasów itd. Oczywiście, bycie gospodarzem miasta to w pewnym sensie najgorsza robota na świecie. Mało kto widzi, że budują się nowe kolektory, ale każdy rowerzysta widzi, że gdzieś jeszcze nie ma ścieżki, któraś kamienica nadal ogrzewana jest węglem (!) lub że zimą drogi rowerowe nie są odśnieżane. O przebudowach nie wspomnę.

Warszawiacy, uchodźcy oraz turyści są od lat ofiarami modernizacji Dworca Zachodniego. Choć odpowiada za to PKP, to koszmar poruszania się po tym dworcu kojarzy się przecież z Warszawą. Ale też miasto nie pomaga… Najbliższy przystanek autobusowy, położony wzdłuż Alej Jerozolimskich, jest mały i czeka się na nim zwykle w grupie 50 osób pod jedną wiatą. Mokniemy w marznącym deszczu, a samochody bryzgają śnieżnym błotem. Nie ma też na Zachodnim wystarczającej liczby znaków informujących, jak i czym się z niego wydostać.

Od wielu lat mam wrażenie, że polscy politycy wprowadzają zmiany w prawie, tak jak mnie zdarzało się zaliczać sprawdziany w szkole. W pośpiechu, na kilka dni przed kartkówką, coś tam omiotłam wzrokiem, przeczytałam zaległe rozdziały, przysiadłam na korytarzu na przerwie śniadaniowej z klasową prymuską, coś tam wyjaśniła, jednym uchem wpadło, potem wypadło, zaliczone, nikt nic nie pamięta po trzech dniach, ale promocja do następnej klasy jest.

Władza ma plan, chce go wdrożyć, plan rzekomo jest dla dobra mieszkańców i środowiska, więc radni i radne (lub posłowie) niech nie gęgają, nie doczytują, nie robią fact-checking, tylko się cieszą i głosują. Ostatnio dużo szumu wywołało głosowanie przy okazji Strefy Czystego Transportu. Prezydent Rafał Trzaskowski wyraził zdumienie, iż coś, co „jest zupełnie niekontrowersyjne, wywołało kontrowersje”.

Rozumiem to zniecierpliwienie. Ja też uważam, że budowanie mieszkaniówki na najem długoterminowy jest niekontrowersyjne, jednak wciąż widzimy, iż obywatele uznają to za bolszewicki pomysł i nadal kochają własność i wolą brać kredyt na 20 lat, narzekać na banksterów, niż opłacać miastu lub państwu najem. Tak, głosowanie nad SCT poprzedziły konsultacje. Ale po tychże konsultacjach problem mniejszości, która czuje się pokrzywdzona, nie znika. A czyż demokracja nie oznacza właśnie pochylania się nad prawem mniejszości?

Orędownicy polityczni SCT generalnie uważają, że kto ma wątpliwości i kręci nosem, to jest „prawicowym populistą”. Otóż ja nie jestem prawicowa, a uważam, że pomysłowi towarzyszy zła komunikacja z mieszkańcami Śródmieścia. Piszę te słowa jako stara mieszkanka centrum, właścicielka samochodu, roweru, aktywna piechurka i osoba korzystająca ze zbiorkomu.

Po pierwsze, sama nazwa tego pomysłu. Słowo „Strefa” kojarzy mi się po ośmiu latach brunatnych żołnierzy Bąkiewicza i fanatyków z Mordo Iuris wyłącznie ze strefami wolnymi od LGBT. Nazwa jest generalnie wykluczająca, bo insynuuje, że jacyś lepsi ludzie będą mieszkali w czystej Warszawie, a ci, jak mawiała moja znajoma arystokratka z Londynu, „little people” z Wawra czy Ursusa niech się duszą. Albo strefa, „albo się będziemy dusić”, mówi Rafał Trzaskowski.

Wielu warszawiaków, podobnie jak nasz prezydent, miało okazję zwiedzać świat. Może nie na COP w Dubaju, ale może byliśmy na wycieczce zobaczyć piramidy i widzieliśmy coś, co zwane jest „powietrzem” w Kairze. Miewamy też interesy w Istambule i tam widzimy ruch samochodowy… Albo odpoczywamy zimą w tzw. sanatorium w Ustroniu. Tam dopiero jest smog i ludzie duszą się.

A zatem komunikując się, musimy unikać radykalnych sformułowań. To prawda, że my, kierowcy, jesteśmy grupą drażliwą i konserwatywną. Ja np. zawsze byłam gablociarą, lubiłam moje auta w przeszłości i z nostalgią wspominam fiata 125p z szybkościomierzem z czerwoną linijką, bez wspomagania, na którym uczyłam się jeździć do prawa jazdy w wieku studenckim. Czuję się jak dinozaur, gdy widzę dziś te pojazdy z żółtymi tablicami rejestracyjnymi. Teraz mam auto zaledwie dwuletnie, ale zaprawdę powiadam wam, że tęsknię za moim stareńkim volvo i gdybym tylko mogła je utrzymać, tobym nadal nim jeździła, zwłaszcza że auta używam mało – głównie do przewożenia dzieci na dalsze dystanse, jakieś turnieje, mecze, wakacje, wycieczki.

Dlatego oczekiwanie, iż nawet wystarczająco zamożny właściciel auta ot tak, bez kontrowersji, zamieni stary pojazd na nowy, jest mało empatyczne. W dodatku mamy prawo pytać o to, czym jest czystość i ekologia? Kto jest bardziej ekologicznym mieszkańcem? Czy ten, który od 20 lat jeździ niewiele i dba o pojazd, a zatem należy do słynnej grupy „no waste”, czy może ten gadżeciarz, który zmienia auta co trzy lata lub wręcz w rodzinie posiada dwa lub trzy?

Wiceprezydent Olszewski i inni zwolennicy Strefy nazywają właścicieli takich starych aut „trucicielami”. Znów: nie jest to skuteczny język do negocjacji. Znam wielu trucicieli, o, sorry, mieszkańców centrum, którzy kupowali auto 20 lat temu. Wtedy byliśmy przecież na dorobku! Zakładaliśmy firmy, rodziły nam się dzieci. Wtedy jeszcze diesle były wielu z nas wciskane jako te tańsze, a nikt nie sądził, że cena diesla i benzyny zrównają się. Miasto, które tak dumne jest z pięknych i zadbanych ogródków ROD, jakby zapomina, że właśnie część starych mieszkańców centrum, takich krzepkich jeszcze 60-letnich dam, używa auta raz na tydzień lub rzadziej, żeby pojechać na działkę, tam popracować w ziemi, zebrać pomidory, przyciąć śliwkę, i wraca, by zaparkować w centrum. Młodych kierowców na działki ROD czy inne działki nie stać, bo podczas pandemii ceny wystrzeliły w kosmos.

Sposobem na poprawę powietrza w centrum jest nie tylko zachęcenie (lecz brzmi to raczej jak zmuszenie) mieszkańców w ogóle do rezygnacji z auta. Owszem, zbiorkom poprawia się w mieście bardzo. Ulice zwęża się, zabiera miejsca do parkowania, oddając je pieszym i rowerom – to super. Lecz nie zapominajmy o tym, że nasza Strefa wprowadzana jest o wiele lat później niż te w Londynie czy Niemczech. Jesteśmy tuż po pandemii i napaści Rosji na Ukrainę. A czyż pandemia i wojna to nie był ten czas gloryfikacji aut? W radiu i mediach straszono zbiorkomem (siedlisko wirusów), marka Toyota wypuściła haniebne reklamy radiowe, w których mówiono o tym, jak miło i bezpiecznie jeździ się hybrydą, a jak niebezpiecznie w autobusie. Nagle ludzie uciekali przed covidem i lockdownem w kawalerce bez balkonu z centrum do wynajętych domów na Mazury czy do lasu – a czym? A samochodami.

Do kogo ludzie zgłaszali się o pomoc w ratowaniu uchodźców z granicy z Przemyśla? Mieszkańcy centrum Warszawy tłumnie ruszyli na wschód, by swoimi „trucicielami” wozić kobiety, dzieci, osoby starsze do miast, do ośrodków, do swoich mieszkań. I tu wjeżdża cała na biało, a raczej zielono, rewolucja elektryków. Przy okazji Strefy mamy prawo oczekiwać rzetelnych informacji o tym, na ile czystą technologią są auta na baterie. Mniej kurzą, są ciche, owszem. Ale gdzie są utylizowane? Jeżeli są takie super, to dlaczego Izera nie powstaje, a koncerny wciąż tak chętnie wypuszczają nowe modele aut benzynowych? Ja np. nie jestem gotowa na zakup auta elektrycznego. Nie mam gdzie go ładować. Boję się następującej sytuacji: kolejne bomby spadają na Kijów i Lwów. Mam pełne auto znajomych z tychże miast do przewiezienia do domu na Mazurach, a zimą w nocy gdzieś na szosie kończy mi się zasilanie. To są nasze autentyczne lęki w 2024 r. w Europie Wschodniej. Może nie w Londynie czy Monachium.

Orędownicy strefy mówią, że hamulcowi tejże strefy to osoby, które „boją się zmiany” i nie myślą o płucach. A może są to np. mali przedsiębiorcy. Pan Marek, lat 66. Ma jednoosobową firmę przeprowadzkową, zatrudnia kilku studentów. Korzystam z jego usług. Ma małą ciężarówkę. Auto ma 18 lat, ale przejechał nim tylko 300 tys. km. Działa super. „No chciałbym jeszcze popracować, ale nowego auta już nie dam rady spłacić”. Tak, tak, może kupić używane, ale ceny pójdą przecież w górę. To są prawdziwe dylematy, małych przedsiębiorców przecież należy na rękach nosić, a auta do przeprowadzek są niezbędne, bo w stolicy bez przerwy migrujemy i przenosimy się.

Na koniec o marchewce. Nie należę do osób, które nadmiernie boją się zmian. Ale też nie cierpię gadżeciarstwa, kocham dbać o samochód, muszę liczyć każdy grosz, by gospodarować budżetem rodzinnym. A zatem oczekuję od orędowników Strefy, że pomogą mi w tej transformacji. Tak konkretnie, a nie tylko wywyższającym „stara babuleńka boi się zmian”. Pokażą mi, gdzie i jak i na jaką kwotę mogę ubiegać się o dofinansowanie na nowe auto. Europejskie, oczywiście, bo przecież chcemy silnej Europy, a nie pomagamy Chinom. Tak czy nie? Albo wręcz stworzą w Śródmieściu punkt, w którym urzędnicy będą pomagali składać nam takie wnioski do odpowiedniego funduszu na nowe auto.

Na koniec lobbyści. Przy okazji kompletnego blamażu przy kolejnej próbie przedstawienia sensownej ustawy wiatrakowej temat lobbystów wrócił. Przedstawiciele automobil klubów podczas konsultacji i debat o Strefie Czystego Transportu mile widziani. Głosując, radni i mieszkańcy mają prawo wiedzieć, czy aby na pewno nie ma tu drugiego dna. Może gdzieś jest jakiś ekstra popyt na te stare trujące beemki czy fiaty, którymi my, boomerzy, się wozimy? A to w Tunisie, a to w Kijowie? Temat: auto na wodór? Serio? Po taniości i gdzie kupię? Na Żeraniu? I czy to bezpieczna, sprawdzona technologia? To pytania, być może, hm, kontrowersyjne, ale w końcu centrum Warszawy ma być chyba przyjazne nie tylko dla turystów z Hiszpanii czy Emiratów, którzy poruszają się uberami i limuzynami (starymi czy eko?), ale przede wszystkim dla nas, patriotów centrum, płatników podatków, prawda?

Rzetelnie, grzecznie i empatycznie proszę do mnie mówić, bo inaczej będę miała dziwne wrażenie, że ktoś chce mnie wypchnąć z mojego kochanego centrum do zabudowy łanowej na przedmieściach. Patodeweloperzy już na nas, uchodźców ze Śródmieścia, czekają z gościnnym brakiem kanalizacji, żłobków i teatrów.