Powierzchnia płaska

Ciągnie się ten antropocen jak ogólnie męczące zebranie na zoomie. Koronawirus osadza się na powierzchniach płaskich, ale mnie jeszcze nie namierzył, mimo że biust odziedziczyłam po ojcu i dziadku. Sprawę antropocenu przyspieszyłby jakiś meteoryt, raz, a dobrze, jak szarpnięcie za plaster zakrywający ranę.

Niestety, z tym meteorytem, co to miał zdmuchnąć dinozaury jak pyłek z marynarki, to się robi mniej prawdopodobne, a jak byłam w szkole, to jeszcze była to spektakularna hipoteza bardzo prawdopodobnie rozważana na wykładach z ewolucji. Jednak parę dni temu mówił paleontolog dr Tomasz Sulej w wywiadzie, że głównie wykosiły je zmiany klimatyczne.

Miał być raj, miał być cud z tym zoomem, a według mnie zebrania na zoomie trwają dłużej niż zebrania w realu i wnoszą mniej twórczych pomysłów. Wcześniej prawie nikt nikogo nie słuchał, a teraz nikt nikogo nie słucha, wszyscy robią „mute”, podjadają suszone morele, mlaskając bezkarnie (uwaga na siarczany!!), na smartfonach poza kadrem kamerki kupują bitcoiny, ale najgorsze jest to, że kiedyś ludzie spieszyli się, by wyjść z zebrania, w tym szefowa, a teraz nie mają dokąd wyjść, więc trwa to wszystko kwadransami, a pieniędzy nikt nie liczy, bo zoom niby za darmo – to nie telefon.

Z sentymentem wspominam telefony na monety. Dzwoniłam do domu z miasta czy kolonii po to, by się rozłączyć – brak monet. Hulaj dusza, piekło zaprasza, rozmowa urwana, nikt nie wie, co się z tobą dzieje, ale wiadomo, że żyjesz – dałaś głos.

Miało być oszczędzanie czasu na dojeżdżaniu do roboty czy dochodzeniu do szkoły, a jest katatoniczne lampienie się na samą siebie na zoomie. Unikam patrzenia na siebie, bo od razu przypomina mi się, że ponad rok nie byłam na zdjęciu kamienia, tzn. u stomatolożki, a nie na sesji z gorącymi kamieniami. Partia na zęby matek Polek nie stawia. Lepiej, żeby kobiety były bezzębne. Nie licz na czyszczenie kamienia i kontrolę u dentysty w ramach NFZ.

Dzięki licznym zoomcallom dojrzałam też czarne plamy, ale nie w historii wielkiej białej Polski, tylko na moich ścianach w pokoju. Muszę inaczej ustawiać ekran od laptopa, bo widać, że moje dziecko jak na złość jeszcze żyje, stanowiąc zagrożenie epidemiczne dla mnie i licznych sąsiadów korzystających z klatki schodowej. Antoni zapaprał ścianę kredkami i to nie są dzieła na miarę portretów fajumskich, tylko nerwowe bazgroły krzyczące desperacją: „Wypuśćcie mnie z domu, bo inaczej wyrwę murom zęby krat”.

Od pierwszego komunikatu ze szczekaczki policyjnej nakazującego siedzenie w domu wiedziałam, że zoomcall i cyfryzacja pracy i kultury to zagrożenie dla moich nóg. Jestem mocno przywiązania do swoich nóg, a nawet twardo na nich stoję. Nogi roztańczone na parkiecie, nogi rozłożone w łóżku – kupa radochy. Zanim wyląduję na wózku inwalidzkim – dogadzam sobie, korzystając z kończyn dolnych co tchu. Bardzo kręcą mnie kobiety w spódnicach ołówkowych, które to spódnice nie tylko podkreślają krągłe uda, ale dają jeszcze lepiej wybrzmieć zgrabnie uformowanym łydkom. Mężczyźni długonożni w wyprasowanych spodniach w kant jawią mi się jako osoby ze wszech miar krawieckich uporządkowane, a porządek mi imponuje.

Swoją ścieżkę Peripatos każdy Europejczyk powinien codziennie przedreptać, żeby uporządkować myśli, a jak takowych nie ma, to może w marszu właśnie mu się narodzą. Niektórzy ludzie tak się przestraszyli życia z wirusami, że nie wychodzą z domu od roku. Każdy chce być jak Kaspar Hauser, a przy okazji pociągnąć ze sobą do grobu kioski ruchu, cukiernie, sklepy detaliczne, księgarnie, kina, knajpy, teatry, bukinistów, żebraków i cały po prostu handel detaliczny, który czekał, aż ludzie zaczną ruszać nogami i czekając, umarł, dając miejsce nowym piramidom. Paczkomaty to Zigguraty naszej cywilizacji.