Tatuś pochwalił?

Jakie są powody, dla których duża grupa obywateli nie chodzi na wybory? Dziś już nawet chodzić nie trzeba. Można korespondencyjnie. Zaznacz poprawną odpowiedź:

1. Dla nich liczy się tylko życie duchowe. Medytacje, pustelnictwo, modlitwy różańcowe o ustanie epidemii wypełniają ich całą niedzielę po pas. Sprawy doczesne, takie jak polityka czy bezpieczeństwo ludności, są drobinkami mniejszymi niż wirusy, a sprawa pozycji prezydenta i Polski w Europie jest bez znaczenia, bo czymże jest Europa na tle kosmicznych niebios.

2. Wybory nie są w sieci, a oni boją się życia. Od lat nie byli nigdzie poza swoim smartfonem.

3. Są uwaleni. W niedzielę piją jeszcze więcej niż na co dzień. Ze strachu przed poniedziałkiem.

4. Cała ta sondażowa demokracja to wybrakowany towar i oni w tym cyrku brać udziału nie będą. Listę można uzupełniać w nieskończoność – zachęcam.

„Musimy zrobić coś, co by od nas zależało, zważywszy że dzieje się tak dużo, co nie zależy od nikogo” – od „Wyzwolenia” Wyspiańskiego jakby nic się nie zmieniło? Jest gorzej, bo do słowiańskiego bajania o wielkości doszły pandemia oraz internet. W internecie nikt nie może czuć się czwartym wieszczem. Ani Trzaskowski, ani Kaczyński. Nawet trzech pierwszych wieszczy z podium internet strąci jednym zabawnym memem.

Internet raczej nakręca tumiwisizm, szyderę, bekę niż merytoryczną dyskusję o tym, jak zmienić obecny system, w którym dwóch centroprawicowych facetów stara się nam wmówić, że coś zmienią. Naoglądawszy się efektownych paplanin, zwanych wykładami, jutuberskich ekspertów na miarę doktora Zięby czy plastikowych fotek z instagrama rodem z katalogu firm odzieżowych, mających przekonać nas do luzu i fajności polityków, obywatel już ma taki niesmak i galimatias w głowie, że ucieka w seriale i horrory klasy C. Kiedyś noc następowała zaraz po zachodzie Słońca. Teraz skołatane głowy ludzkie zasypiają dopiero po pacierzu, twitterze, fejsie, insta i tiktoku. Świeży umysł gotowy do logicznego rozumowania? Nie bardzo.

„Debata” prezydencka, która się nie odbyła, to efekt social mediów i samotności pandemicznej. Samotność, izolacja – od lat badania pokazują, że im więcej ludzie korzystają z sieci, tym bardziej czują się samotni. Popatrzcie, jak uczestniczymy w kulturze. Jeszcze niedawno tylko niektórzy mieli telewizory. Seriale oglądało się z sąsiadami. W hotelach, szkołach czy pensjonatach były świetlice. W domu wczasowym w Ustce jako ośmiolatka w świetlicy z koleżankami obejrzałam „Szczęki” i potem długo nie chciałam wejść do morza… A recepcja muzyki? Na ulicy, w autobusie, w mieszkaniu z rodziną – każdy słucha osobno. Mąż ma playlistę, żona swoją. Wspólnie się nie analizuje, wspólnie się nie śpiewa, nie słucha.

Nie potrafimy wyjść ze swych banieczek, a rozmowa z sąsiadem, nawet w sprawie pożyczenia szklanki ryżu, nas „przerasta”. W czasie pandemii w moim mieście plakaty przypominały mieszkańcom, że żyją obok nich sąsiedzi. Od lat przyzwyczajają nas koncerny i wynalazki do tego, abyśmy unikali spotkania z drugim człowiekiem. Redakcje rezygnują z kolegiów, firmy z wyjazdów na konferencje – na zoomie taniej i bez kuluarów. Kuluary zbliżają. Zbliżenia, wiadomo, brud, zaraza, niechciana ciąża, mobbing, #metoo i inne fanaberie.

Zobaczyłam samotnego prezydenta potężnego europejskiego państwa recytującego do kamery to, co mu prezes z kotem napisali, i nie uznałam tego za „cyrk”, tylko poczułam, że to kolejny niedojrzały facet – nie jest gotów na krytykę, zatrzymał się w czasie, gdy tatuś go za wszystko chwalił. Ale ładnie wierszyk Andrzejek recytuje. Na treningach z ulubionym trenerem bryluje, na luziku wychodzą mu efektowne woleje i dropszoty, ale na mecz w turnieju, na kort główny strach wyjść – nogi jak galareta, w ręku hebel, nie rakieta.

Taki samotny jak ja, ty i miliony z nas. Znajomy kardiolog opowiadał mi, że starsze samotne panie podobno często przychodzą do niego do przychodni posiedzieć w kolejce, pogadać. Chorują na dusze, a nie na komory serca.

Te wybory to nie jest żadna wojna plemion czy demokracji z PiS – dość już mam tej spranej wojennej metafory – czas ją wywieźć na działkę wraz ze spranymi dżinsami. Pogłębia ona tylko zapaść, w której tkwimy. Polacy nie muszą się we wszystkim zgadzać, a tym bardziej wszyscy kochać jak dzieci kwiaty. Niektóre kwiaty zresztą też plują jadem – np. taki barszcz Sosnowskiego (Heracleum sosnowskyi) to hejter śmiertelny! Zaraza zza wschodniej granicy.

Zacznijmy od przełamania tumiwisizmu, bo od samego wypięcia się na demokrację nasza sytuacja się nie zmieni. Mam wrażenie, że tak się narcystycznie zakochaliśmy w ratowaniu planety za pomocą robienia domowego hummusu, tak się rozkochaliśmy w recyklingu i kręceniu naturalnych kremów z ogórka na czubek własnego nosa, że rozmowa na temat rozwiązań systemowych czy budowanie wspólnoty już nie są nas w stanie ocucić.

Chyba że ten stan, w którym mała grupa najbogatszych się bogaci, a my wszyscy, nie mogąc dodzwonić się do sanepidu, wydajemy nasze 500 plus na prywatne leczenie, musimy cieszyć się z kolejnych amerykańskich tarcz zamiast z dostępu do bezpłatnej edukacji dla wszystkich młodych ludzi, że ten stan, w którym jeden człowiek lękający się podróży zagranicznych prowadzi ze swej warszawskiej willi politykę geopolityczną naszego kraju… chyba że to nam pasuje.

Jeśli tak, to do listy dochodzi kolejny powód, dla którego wielu z nas nie pójdzie na wybory. Nawet sami przed lustrem nie chcemy się przyznać do tego, że nie chcemy zmian. Niech będzie, jak jest. Zmiana na lepsze nas przeraża. Zmiana na gorsze nas przeraża. Jakakolwiek zmiana nas przeraża. Lęk nas pokonał, a czymże nas w czasie pandemii karmiono, jak nie lękiem przed końcem świata właśnie?