Luz blues

Trwa wielkie luzowanie. Minister zdrowia i premier, wyluzowani jak dzieci kwiaty po dawce marychy albo jak stepujący Fred i Ginger w „Swing Time” (dla młodszych czytelników: stepowanie to takie tańczenie w butach z blachą), ogłaszają koniec balu z maseczkami.

Jako drapieżniczka jedząca mięso lubię, gdy serwuje mi się poluzowaną kaczkę. Kaczka też sprawia wrażenie mniej spiętej na talerzu. Sama chętnie luzuję kaczki, bo kuper warto wykorzystać do gotowania bulionu. Tymczasem z wyluzowanych kaczek i poluzowania obostrzeń zadowoleni jesteśmy pojedynczo, a nie grupkami.

Minister poluzował wesela, ale zapomniał o pogrzebach. Pogrzeby długo nie zmartwychwstaną, a branża weselna już od dawna miała problemy. Mimo atrakcyjnych kościelnych kursów przedmałżeńskich i mimo zastąpienia swatki o wiele bardziej skutecznymi i „robiącymi zasięgi” apkami do spotkań jakoś nie możemy wrócić do weselnego boomu z epoki towarzysza Edwarda Gierka. Niestety, pogrzeby szły w ostatnich dekadach jak świeże bułeczki, sama zaliczam ostatnie kilka lat do najbardziej ponurych – tyle młodych i dojrzałych osób zmarło na nowotwory, że aż z  bezsilności zaangażowałam się w kampanię profilaktyki dotyczącej leczenia raka jelita grubego.

Koronawirus miał być wielkim wymieraniem, ale płonne nadzieje – Polska zieloną wyspą Covidu. Jeśli to zasługa ministra zdrowia i służby zdrowia, naszych epidemiolożek, naukowczyń, pielęgniarek, lekarzy, ratowników medycznych – może właśnie tak jest – to tym bardziej powinniśmy stepować z radości i korzystać z poluzowania. Szumowski spuszcza obywatela z łańcucha, a obywatel nadal w budzie?

W kawiarniach pusto, w przedszkolach i szkołach pusto. W pandemii byłam złą matką, która nie zasłużyła na zasiłek. W postpandemii znów jestem złą matką, która nie kocha dziecka, tylko „oddaje je” do przedszkola? Na szczęście w naszym przedszkolu jest już ponad połowa wychowanków, ale podobno w niektórych miastach są puste. Chronimy dzieci przed edukacją, ratujemy maluchy przed wiedzą? Czy może każdy rodzic w Polsce jest już około siedemdziesiątki? Będąc w grupie ryzyka, boi się, że siedmioletnia córcia zakazi go wirusem? A może puste przedszkola to ciekawa analiza tego, jak Polacy mieszkają. Może młodzi rodzice mieszkają z teściową lub u dziadków? I kiedy zaległości w nauce przedszkolnej zostaną odrobione? Nie, nie. Wakacje to tylko dwa tygodnie. A mamy trzeci miesiąc w plecy z nauczaniem przedszkolnym.

Pojawiają się niedorzeczne teorie spiskowe na temat naszego koronasukcesu. Jedni – nie znając się na testowaniu czegokolwiek czymkolwiek, nawet czasu reakcji zawodnika czy zadań z różniczkowania wielu funkcji zmiennych – mądrzą się, że dane są nieprawdziwe, a radzimy sobie z koroną gorzej niż Białoruś. Biedna Białoruś. Inni zaś twierdzą, że Polacy są odporni na wirusy, bo odkażają się spirytusem od wieków, nie popełniając błędów takich jak Chińczycy, Włosi i Francuzi, którzy spirytusem się polewali od zewnątrz, zamiast płukać doustnie.

Skłaniałabym się ku tej alkoholowej tezie, gdyby nie to, że podczas ostatnich trzech miesięcy prawie w ogóle nie piję alkoholu, zatem powinnam już leżeć w lokalu jednoimiennym. Tak czy siak – czarne chmury zebrały się na branży pogrzebowej, bo nie tylko jest mniej zgonów, ale też mniej wystawnych styp.

Mówiąc poważnie, to przepisy o tym, że w pogrzebach mogło brać ostatnio udział tylko pięć osób, skłoniły mnie do myślenia, że ja w ogóle nie chciałabym mieć pogrzebu. Śmierć tak. To co innego. Akceptuję. Ale pogrzeb – nie, dziękuję. Problemy dyplomatyczne typu, kto wchodzi, kto nie wchodzi na cmentarz – odpadają, a żałobnicy mogą przecież zawsze w domu czy na zoomie wspólnie obejrzeć pokaz moich starych zdjęć z czasów, gdy nosiłam tureckie dżinsy marmurki. Dobrze się teraz w necie ogląda nowenny profesjonalnie realizowane przez wszelkie zakony, można w smarftonie sobie taki streaming równolegle na stypie oglądać i dyplomatycznych dramatów z losowaniem, która z naszych sióstr czy który były mąż mają prawo iść za trumną – skasowane. Już nie „łowcy skór”, ale zdalne pogrzeby będą na topie. Branża musi być elastyczna.

Najpierw politycy i dziennikarze codziennie zastraszali nas widmem wielkiego wymierania, a teraz ci sami ludzie dziwią się, że wielu z nas jakoś nie czuje luzu. Ale to już temat na mój następny felieton.