Ozdrowieniec kontratakuje

Czekam, aż codzienne raporty o zgonach zastąpią w mediach codzienne historie o ozdrowieńcach. Oto pani Bożenka spotkała tylko jedną osobę w życiu, ale pozytywną, i nagle zaczęła mieć zadyszkę, potem obie były pozytywne, ale już jest dobrze, o, zbliżenie na test, obie są już bardzo negatywne. Ale bądźmy czujni.

Ozdrowieniec pełną parą – to niemożliwe, zawsze jest szansa, choćby minimalna, że ozdrowieniec powraca w drugim odcinku jako chory kotek, bo wieczorem widzimy (zbliżenie na termometr, lokowanie produktu), że termometr skanuje podwyższoną temperaturę. Nowa wersja „Daleko od noszy”, koniecznie kręcona na oddziale zakaźnym.

Co robią z wolnym czasem osoby, które ostatnie dekady spędzały, oglądając o trzeciej w nocy transmisje meczów koszykówki ligi NBA, lub ludzie, którzy potrafili dosłownie biec z pracy do autobusu, żeby tylko nie stracić minuty meczu ligowego Górnika Zabrze? Uwolniły im się dziesiątki godzin tygodniowo! Porządkują garaż, pykają w Fifę, uczą dzieci tabelki mnożenia, robią zakupy emerytowanym piłkarzom, szyją maseczki, robią weki?

Czy może z rozpaczy rzucają piłką do kosza zawieszonego na ścianie hołmofisu? A może sami ruszyli do wzmożonych treningów, by z teoretyków piwnokanapowych stać się technikami rzutów wolnych na miarę Andrea Pirlo?

W centrach handlowych siłownie są nieczynne. Nie wiem, jak ich klienci rozwiążą sprawę swoich zapłaconych z góry składek? Kolega mówił mi, że jemu zaproponowali, że co prawda nie oddadzą forsy, ale przedłużą abonament. Ciekawe, do kiedy? Planowanie pandemiczne to gra w totka. A może na ten czas kryzysu najpopularniejsze i najbardziej potrzebne urządzenia z siłowni dałoby się przenieść do wielkich kościołów – często pomiędzy mszami w kościele przebywa nikt albo tylko jedna, dwie osoby.

Optymalizujmy przestrzeń w dobrych punktach! Mogliby tu zaglądać sportowcy i tak może też część ateistów by się nawróciła? Po galeriach handlowych płakać niestety nie będę. Od kiedy tylko powstały, byłam ich przeciwniczką. Wymuszone sporadyczne wizyty w nich przypłacałam oczopląsem i lękami oraz przekorą finansową. Byle nic nie kupić, byle szybciej znaleźć auto i uciec. Galerie powodują korki i zniszczyły miejskie deptaki oraz życie w centrach miasteczek i miast.

Gdzie są te nasze sklepowo-butikowe aleje na miarę Kurfürstendamm, via Condotti czy nasze targi albo uliczki słynące z dobrego rzemiosła, bukinistów, biżuterii artystycznej, knajpek niesieciowych itp.

W ramach powrotu do życia knajpowego wygrzebałam z piwnicy swój stołeczek wędkarski. Co prawda sama nie wędkuję, ale lubię sobie siedzieć nad wodą i patrzeć, jak inni łowią. To tak jak z paleniem. Sama nie palę, ale czasem lubię się zaciągnąć dymem mijającego mnie cygara. Wczoraj obiad na wynos z baru mlecznego Bambino (botwinka oraz kasza z jajem sadzonym) skonsumowałam, siedząc na chodniku na tymże taborecie na ulicy Kruczej, wyobrażając sobie, że to co najmniej Les Deux Magots na paryskim bulwarze, i że jak chwilę poczekam, to może przysiądzie się do mnie sam Albert Camus. Podobno pracuje nad nową powieścią epidemiczną, poznam go nawet w maseczce. To pewnie ten w czarnym golfie.