Trenujemy w szopie

Jeden odmraża, drugi zamraża, a nawet nastolatki wiedzą, że raz rozmrożonej ryby nie zamraża się ponownie. Czuję się jak kot, którego politycy chwycili za ogon, by kręcić nim pod sufitem i dręczyć go. Jeden „bohater” licytuje się z drugim na własnych konferencjach, a wszystko po to, byśmy już sami nie wiedzieli, który jest lekkomyślny a który odpowiedzialny, który szuka kompromisu, a który tylko na złość robi odwrotnie.

Podobno miastowe żłobki, szkoły, przedszkola i obiekty sportowe nie są gotowe sprostać wymogom sanepidu. Proszę, panowie, kończcie już i wstydu oszczędźcie. Nie mogę już słuchać, jak samorządowcy i rząd przerzucają się tą pandemią i problemem mycia rąk jak gorącym kartoflem. Skupcie się na celu. Higiena.

75 lat po wojnie prawie wszystkie młodzieżowe i seniorskie kluby sportowe w kraju nie spełniają podstawowych norm sanitarnych. Kto uprawiał wyczynowo lub nawet rekreacyjnie sport w Polsce, ten wie, że wypowiedziane ponad pięć lat temu w chwili stresującej konferencji turniejowej zdanie profesjonalnego tenisisty Jerzego Janowicza: „Trenujemy po szopach” – jest dziś, w 2020 r., nadal prawdziwe. Owszem. Powstały nowe orliki. To super. Ale czy są obok boisk postawione toalety z bieżącą wodą? Szatnie z prysznicami? Nie.

Wychowanie poprzez sport polegać powinno na uczeniu pięciolatków, nastolatków, juniorów higieny życia sportowca. Od higieny zależy nie tylko forma, ale życie nas wszystkich. Tak się zapobiega chorobom, a celem masowego sportu jest masowe zdrowie.

Na trening wybieramy się ubrani w cywilne ciuszki, do czysta wymyci, zmieniamy odzież na „służbową”, po zejściu z kortu czy boiska ponownie się przebieramy. Czyścimy buty z mączki/ziemi, bierzemy prysznic, myjemy głowę, regularnie dbamy o stan naszych butów, paznokci, skóry, ubrań. Każdy ma swój własny bidon lub butelkę. To są elementy gry (trenerzy powinni to wpajać bez przerwy swoim wychowankom) i życia równie ważne co psychika czy wydolność.

Tymczasem każdy rodzic i zawodnik widzi, jak jest. Zawodnicy kończą trening w poplamionych getrach, często spoconych ciuchach, z brudnymi rękami idą do autobusu. Gdzie mają się przebrać? Latem trampkarze często przebierają się z boku boiska, na połamanych ławkach lub na stojąco. Gdy na dworze jest zimno – zakładają kurtkę i uciekają do domu. Kibice piłkarscy stoją z termosami pod pachą, a w przerwie meczu sikają po krzakach, bo przy wielu orlikach wejście do toi-toi grozi śmiercią.

Mieszkam w stolicy dużego europejskiego kraju. Podobno uczyliśmy Francuzów jeść widelcem. I nie potrafiliśmy zadbać tyle lat o higienę naszej młodzieży?

Ile lat jeszcze będę słuchała, że wszystko jest winą rządu lub Chińczyków. Nie możemy wiecznie rozkładać rąk i w naszych lokalnych wspólnotach sportowych i szkolnych czekać na mydło i wodę. Nie tylko brakuje sztabu kryzysowego w moim mieście, sztabu, który by przygotował nas na pandemię, ale myślenia systemowego o finansowaniu higieny. Może zawodnicy i uczniowie, których rodzicie nie rozliczają się z podatków w Warszawie, powinni płacić wyższe składki klubowe i przedszkolne? Może to by jakoś zmusiło ludzi do płacenia wyższych podatków na zdrowie? Rok temu jeden z klubów warszawskich przeznaczył zysk z 1 proc. dotacji na… remont WC. Cieszyli się, chwalili na fejsbuniu tym sanitariatem jak jakimś pucharem Europy, wielkim zwycięstwem.

Pandemia trwa już kilka tygodni, a w tym czasie co? Miasta i kluby nie szykowały się do wznowienia treningów? Ale niby dlaczego? Kto zarządza sportem miejskim? Czy ci urzędnicy codziennie bywają na obiektach lekkoatletycznych, są kibicami, sami korzystają z tych boisk? A może znają to tylko z tabelek Excela. Pal sześć ze sportem wyczynowym. Ten może sobie przestać istnieć. Ale wychowanie poprzez sport nie polega na tym, że robi się trzy miesiące przerwy w treningach i wyrzuca dzieci i trenerów na „postojowe”. Najwyższy czas na poważny dialog z mieszkańcami. Może wolimy zrezygnować z różnych wydatków po to, by móc się myć i mieć sedes? Nawet warszawską Gnojną Górę udało się w XIX w. zlikwidować, bo smród wyziewów zabijał mieszkańców.

Panowie politycy i urzędnicy, przecież wiemy, że długie zamrażanie edukacji i sportu jeszcze bardziej dzieli młodzież na tę biedną i tę zamożną. Przez ostatnie miesiące zawodnicy zamożni trenowali sobie w domowych siłowniach i na prywatnych boiskach z indywidualnymi trenerami. Lub z rodzicami. Część trenowała na czarno, narażając się na donosicielstwo, bo wolała utrzymać kondycję, niż stać się odwłokami przy Fifie. Pytanie, czy zaraz wszystko będzie po staremu, granie po szopach wróci, czy coś się ruszy i kluby młodzieżowe dostaną mydło i wodę bieżącą, a wychowawcy przedszkolni przyłbice?