Dzień dobry

Dzień dobry. Mówię dzień dobry, bywa, że się do tego jeszcze uśmiecham, co jest przejawem wielkiej cywilnej odwagi. Narażam się na zarzut uległości. Miły uśmiech znaczy ofiara jestem. Pewnie tak robię, bo poważni milczący mężczyźni tego oczekują. Ofiara patriarchatu i innych rozkoszy.

Od kilku lat uśmiechanie się i mówienie dzień dobry do „obcych” ludzi grozi ostracyzmem. Już nie wypada się witać. To podejrzane. Myślę o tym, gdy czasem odprowadzam syna do szkoły. W jego szkole, codziennie rano przed ósmą, przed rozpoczęciem lekcji przed bramą, na ulicy, niezależnie, czy pieski ćwierkają, czy pada kwaśny śnieg, uczniów i nauczycieli wita dyrektor szkoły. Każdemu mówi dzień dobry, sprawia wrażenie, że zna imię każdego ucznia i pracownika tej sporej instytucji. Jakiś niedzisiejszy snob, by nie powiedzieć: impertynent. Dzień dobry to wtrącanie się w czyjąś przestrzeń życiową. Wtrącać to się może CBA albo fiskus, a nie jakiś pan na ulicy.

Wariatka, co ona tak suszy zęby? Pewnie maluje kły na biało i chce się pochwalić. Ja jej dam „dzień dobry”. To kiepski żart chyba, to debilna zaczepka. „Dobry” dzień to może mają Czesi albo „hi hello” to mają infantylni Amerykanie, ale my jesteśmy twardzi, żadnej czerwonej czy tęczowej fali się nie ugniemy – mamy całe wieki żałobę narodową i mowę oraz niemowę nienawiści. Na wszelki wypadek nie witamy się z nikim, bo nie wiadomo, kto zacz. Lepiej, żeby się nie rozniosło, że witam się z tym lewakiem na klatce, z tą aborcjonistką albo z tym milionerem, albo z tym prawakiem w autobusie. Widziałam, że kupił tę prawacką gazetkę w kiosku. Ręki mu nie podam, bo jeszcze się odrą zarażę.

Na razie za mówienie dzień dobry i kłanianie się jeszcze nie dostałam w odpowiedzi w mordę, ale liczę się z tym. To, co było dla mojej matki normą grzecznościową – uczyła mnie, że należy się witać, przedstawiać, pozdrawiać – jest dziś impertynencją, szkodliwym dziwactwem, objawem dziwactwa kobiety w wieku niewidzialnym. Witam się z domownikami po każdym małym powrocie z podróży, np. po każdym spacerze z psem albo powrocie z pracy czy treningu, czasem kilka razy dziennie. Syn albo nad lekcjami, albo z nosem w snapczacie milczy, jakby skamieniał, a mąż albo zasłania się książką, albo ogląda film w słuchawkach, żeby nie słuchać mojego krzątania. Czasem z wyrozumiałością i politowaniem przypomina mi, że już rano się przecież witaliśmy.
Szkolą prokuratorów i policjantów do walki z mową nienawiści. Czy codzienne zauważania obecności Drugiego Człowieka jest w programie tych szkoleń?