Korepetycje dla nauczycieli

Mój pies wabi się Korek, a tak naprawdę to korki przydałyby się mnie. I to nie takie do gry w piłkę czy bezpieczniki, ale korepetycje. Od kiedy przyszłam na świat, czułam, że mam braki. A to w uzębieniu, a to w wykształceniu, a to w pochodzeniu. Kolega miał babcię „kresową”. Mieli kiedyś jakieś ziemie. U mnie brak ziemi. Koleżanka miała tatę górnika, więc miała fajne ciuszki ze specjalnych sklepów. Wszyscy wokół mieli czerwone paski, a jeden kumpel to wręcz miał teczkę. Nie Wildsteina, tylko taką pełną rysunków i fotografii, bo ma do dziś talent i został operatorem filmów dokumentalnych. Korepetycje były czymś rzadko spotykanym. Jeśli ktoś bardzo długo i ciężko chorował i opuścił wiele tygodni nauki – wtedy rodzice musieli wykosztować się na korepetycje.

Dwa lata temu do mieszkania na pierwszym piętrze mojego bloku wprowadziło się „centrum korepetycyjne”. Trzy pokoje to już centrum. Przynajmniej mieszkam blisko centrum, pomyślałam, ale ogólnie zaczęłam snuć wizje katastroficzne. Przecież ten biznes zbankrutuje natychmiast! Niechybnie w zamian wprowadzi się tu agencja towarzyska, bo bliskość Sejmu sprzyja takim pomysłom. Wyposzczeni posłowie i posłanki z dala od związków partnerskich i rodzin nudzą się w hotelu sejmowym, grają na konsolkach z lobbystami – ileż można czytać ustawy, noce się dłużą, łóżka zioną lodowatą pościelą.

Zbankrutują te korepetycje jak nic, ponieważ od paru lat z sukcesami hula kula reformy edukacji, a ministra Zalewska dosłownie obsypuje nadwyżką gotówki opływających w dostatki belfrów. Matury zdawane są z palcem w uchu, od kiedy udało się wytępić gimnazja, przerabiając je na podstawówki. Kaganek oświaty oślepia blaskiem wszystkie roczniki w szkole. To może chociaż ja się zapiszę na te korepetycje, bo za młodu nie miałam okazji? Centrum nie będzie wiało pustką. Ojciec mnie kocha, może teraz jeszcze mi postawi korki z chemii i gegry.

Na naszej klatce jest codziennie ruch większy niż przed derby Madrytu. Jedni wchodzą, drudzy schodzą, winda pęka w linach. Centrum korepetycji otwierane jest już o 10 rano. Czy to nie czas, w którym powinny dzieci być w szkole? Wagarują na korepetycjach? Przychodzą 12-latkowie, licealiści, studenci. Niektórzy wyglądają, jakby byli dopiero w trzeciej klasie podstawówki! Większość snuje się po schodach z twarzami wlepionymi w ekran smartfona – jakby nie potrafili trafić bez nawigacji albo zgubili głowę i oczy. Nie mówią „dzień dobry”, nie przytrzymują drzwi, poruszają się w ponurym letargu, targając na plecach plecaki ważące tonę. Angielski, polski, matematyka, niemiecki. Centrum zamyka się o… 21.

Korepetycje przydałyby się nam, dorosłym, a nie tym małolatom. Ewidentnie coś spartaczyliśmy, jeśli tak dużo dzieci potrzebuje korepetycji. Każdy dzieciak, który biegnie na korepetycje z języka polskiego, powinien być na nie odprowadzany przez swoich nauczycieli, autorów podręcznika, a minister edukacji powinien nieść plecak tego dziecka.