Trzy dni bezrobocia

Dostałam z okazji stulecia niepodległości od władzy prezent. Nie są to rajstopy i goździki, tylko dzień wolny. Nie cierpię prezentów niespodzianek. Zwykle nie są trafione. Dostaję książkę, którą już czytałam, zamiast darmowego baku paliwa. Albo domowego wypieku ciasto zamiast gulaszu z dzika. Dawanie Polakom, którzy dopiero się zebrali po świętowaniu na grobach, kolejnego dnia wolnego to zły pomysł. Nawet nie dlatego, że część z nas miała w tym dniu zaplanowane zabiegi medyczne, weterynarza, mechanika czy zwykłą wizytę u fryzjera. Ja miałam odbierać nowy dowód rejestracyjny, bo w starym już nie było miejsca na pieczątki z badaniem technicznym.

Polacy są jednym z najpracowitszych narodów świata – od ponad dekady czytam wyniki badań i nic tu się nie zmienia. Największą przykrość, jaką można nam zrobić, to zabrać nam pracę. Trzy dni bez pracy to już właściwie bezrobocie, a z bezrobocia wychodzi się latami. Znamy lepsze pomysły na życie niż odpoczynek. Oczywiście część z Was powie, że pracujemy, bo jesteśmy niewolnikami, wciąż biedni, na dorobku, wykorzystywani, ale ja podejrzewam, że pracujemy też dlatego, że lubimy pracować, coś osiągać. Podejrzewam coś duuużo gorszego. Mało kto z Was się przyzna, ale ja swoje wiem. Pracujemy też dlatego, że… lubimy wychodzić do pracy. Pracusiami byli tradycyjnie Amerykanie, ale już ich wyprzedziliśmy. Lepsi od nas są wciąż Koreańczycy. No ale oni też w nauce biją wszystkich na głowę. Seul roi się od dobrych szkół, a 82 proc. Koreańczyków kończy studia. Szaleństwo, epidemia nauki, dzieci mają bardzo mało wakacji.

Jest wiele powodów, dla których można kochać swoją pracę, nawet jeśli jest ona bardzo ciężka lub stresująca. Dla mnie trzy powody są najważniejsze. Pierwszy to dzieci. Szkoła to wynalazek lepszy od silnika parowego. Choć nie mam wątpliwości, że w domu dzieci uczą się więcej niż w budzie, to nie stawiam na edukację domową, tylko bladym świtem idę do pracy, bo tam odpocznę od dzieci, które nie potrafią delektować się milczeniem. W domach rodziców i dziadków nauczyłam się więcej niż w podstawówce. Mój mąż lepiej gra na pianinie niż nauczycielka muzyki, pisze lepsze opowiadania niż polonistka, a babcia zna hiszpański i angielski lepiej niż ktokolwiek w przedszkolu. Dom bez dzieci jest cichy – można w spokoju pracować lub leżeć na biało-czerwonej pościeli, śniąc sny o wielkiej Polsce od Zamościa aż po Marsa.

Drugi powód jest taki, że człowiek, który zostaje zamknięty w domu późną jesienią, gdy o 16:00 jest już ciemno i wycieczka nad jeziorko jest pomysłem dyskusyjnym, raczej dla morsów z noktowizorami, no więc człowiek taki nagle może spojrzeć na zamrażalnik. Tam może odkryć zapomnianą, do połowy pełną butelkę wódki z kartofla, która przeżyła w hibernacji miesiące od jakiegoś urodzinowego melanżu. W sumie… Czemu nie, jeśli sam prezydent zezwala? Długo zapraszać nie trzeba. A dzieci? Ojtamojtam, jak szaleć, to szaleć, mogą odgrzać sobie stary popcorn i pograć 12 godzin na konsoli – w końcu sam prezydent pozwala. Nie wiem, co w dzień wolny robi z dziećmi prezes Kaczyński i ojciec Rydzyk, ale mniemam, że mają od tego ludzi. Niestety dzień picia wymaga kolejnego dnia wolnego na leczenie kaca, a władza na razie nie dała wolnego też na 13 listopada. Dlatego trzeźwiej jest pracować.

Po trzecie. Ludzie pracy, którzy zostają zatrzaśnięci na odwyku w domu, natychmiast znajdują sobie sposób kompensacji. Do wyboru, do koloru. Można z mokrą ścierą rzucić się do wycierania kurzu z ram obrazów i coś niechcący zwalić ze ściany. Można wypaść przez okno, bo od dekad nie myło się tego okienka w łazience. Na co dzień moją metodą na utrzymanie domu w czystości jest wychodzenie z tegoż domu do pracy. W redakcji, bibliotece, biurze – tam jest jakoś zawsze wszystko wylizane, nie ma rozwalonych zabawek czy nierówno stojących butów w przedpokoju. Można też wyżyć swą frustrację pracoholika na psie. Psa siłą wykąpać, serwując mu alergię na przeterminowany psi szampon. Mężczyźni, którzy na co dzień nie gotują, mogą nagle postanowić upiec ciasto z Jamiem Oliverem. Cała rodzina będzie musiała potem nie tylko podziwiać, fotografować, szerować ten zakalec, ale nawet jeść tego czekoladowego orła z patriotycznym przejęciem.

Ale, ale. Apteki dyżurne zawsze pracują. W sumie nigdy nie jest za późno na policealne technikum farmaceutyczne. Pamiętacie Misiewicza? A jak już trafię do MON, to mogę spać spokojnie. Prezydent Duda mi nie podskoczy. Z jakimiś nietrafionymi prezentami. Wojskowi zawsze na służbie.