Jest mocz

Wczoraj sąsiad nasikał mi na głowę. Sąsiad mieszka na dole. W suterenie. Oboje mamy widok na to samo drzewo, tyle że ja z trzeciego piętra widzę koronę, a on z sutereny widzi trzon. My z sąsiadem w jednym stoimy domu od 10 lat. On mieszka z rodziną na dole, a ja z rodziną na ostatnim piętrze. On w mieszkaniu komunalnym, ja we własnym.

Nie chcę mieszkać w osiedlu zamkniętym, zapieram się przed tym na łapach, jak mój pies przed wyjściem na spacer podczas sylwestrowej naparzanki racami. Nowe blokowiska grodzą się płotami, szlabanami. To źle się kojarzy – z obozami pracy. I gorzej nawet. Chcę się wkluczać w tkankę miejską i wypełniać moją rodziną tkankę Śródmieścia stolicy. Sąsiad nie wychyla za kołnierz. Mało je, bo alkohol kaloryczny jest, można się browarami najeść, a papieros jako sorbet na deser sprawdza się znakomicie. Sąsiad pije czasem o świcie, w sumie południe też dobra pora, ale czasem wypadnie mu napić się wieczorkiem. Jak się napruje, to żona nie pozwala mu się zwalić w mieszkaniu. Do mieszkanka w suterenie kobieta nie wpuszcza go, no bo jak to tak przy dzieciach będzie on wymiotował, klął, dogorywał? Bo to właśnie sąsiad po wypiciu czynić lubi. Nie przy dzieciach – to nie da rady, bo te komunalne mieszkania w suterenach są małe. Dwa pokoje. Nie ma gdzie osobnej izby wytrzeźwień urządzić.

Latem niewpuszczony do własnego (?) mieszkania sąsiad sypia na ławce w parku pod Teatrem Buffo. Żona nie lubi sypiać w oparach spirytusu – nie dziwię się jej, bo to jak picie przez osmozę. A żona wysypiać się musi, bo żony są zawsze bardziej zmęczone niż nieżony. Troje dzieci z sąsiadem ma.

Przez lata niewpuszczany sąsiad w zaistniałej sytuacji resocjalizował się w naszej piwnicy. Drzwi były na kłódeczkę. Sąsiad ją odpiłował i tam w cieple piwnicy sikał pod siebie, załatwiał się, a nawet z kolegami piwo z puszek pili, zasypiając w korytarzu piwnicznym między pułapkami na myszy a kopczykami usypanymi z substancji deratyzacyjnej. Puszki i odchody, w ramach socjalizacji, sprzątałam razem z panią dozorczynią. Zasikali mi stojące na schodach sanki. Cóż, ostatnio zimy nie były śnieżne. Pensja dozorczyni opłacana jest przez naszą wspólnotę, do której sąsiad nie należy, więc nie płaci, a ma czysto, ale nie bądźmy małostkowi. Ja sprzątałam w wolontariacie. To takie ubogacające doświadczenie – przecież na co dzień sprzątam po swoim synku, po swoim psie, wszyscy będziemy sikać pod siebie, to mogę i ekskrementy sąsiada wynosić. Czasami zastanawiałam się, dlaczego sąsiad sika we wspólnej piwnicy, a nie w korytarzu pod drzwiami swojego mieszkania, ale zaraz potem upominałam sama siebie – nie bądź złośliwa, wkluczaj się w tkankę Śródmieścia, wyzbądź się wstrętu, ukochaj człowieczeństwo sąsiada. Sąsiadowi zawsze kłaniam się na klatce. Od kiedy sąsiad przestał mieć przerwy w piciu, a awantury z żoną powodują bezsenność pozostałych sąsiadów z sutereny i parteru, zastąpiłam „dzień dobry” uniwersalnym „witam”. Bo czy dzień taki dobry?

Pewnego letniego dnia, w wakacje, zmieniono drzwi do piwnicy na ciężkie, ogniotrwałe, zamykane na klucz. Melina w państwie podziemnym skończyła się. Po jednym z gości został poplamiony gęstymi plamami i warstwami moczu i kału kożuch. Takie malarstwo informel. Resocjalizacja, terapia poprzez sztukę. Wywiesiłam kożuch przy śmietniku jak flagę naszego podwórka. Administrator budynku, na życzenie wszystkich członków wspólnoty, zmienił drzwi do piwnicy na ogniotrwałe i zainstalował w nich zamek na klucz. Sąsiad został odkluczony, bo komórki miasto mu nie dało. Tylko mieszkanie i dach nad głową.

Przyszła jesień – „jeno patrzeć, a park się rozszumi”. Tuwim wszędzie. Kilkaset metrów od naszej kamienicy, tuż przy sklepie z platynowymi zegarkami, otwarto nowy sklep. Salon z samochodami audi. Dla każdego coś miłego, limuzyny, małe zwrotne kociaki albo matowe diesle. Napruty sąsiad nie chciał spać na mokrych liściach, zimnej ławce. Zaczął sypiać nade mną. Na klatce. Nad ostatnim piętrem jest półpiętro z szybem windy. Popiół z papierosów strzepuje na wycieraczkę pod moimi drzwiami, pety gasi o parapet. Pan się urządził. Wczoraj zbudził mnie szum wody. Czyżby pralka? Kran cieknie? Nie, to jakby na klatce. Wychodzę w piżamie. Czyżby dach przeciekał? Patrzę w górę, sąsiada rozporek stoi otworem, ciepły mocz zwilża mi głowę. To ja: żona, matka, niepanna z mokrą głową. Zadzwonię na straż miejską? Opowiem im o suterenie? Bajkę o Pawle i Gawle? Czasami fantazjuję, że to sąsiad sprząta po mnie, a ja piję do dna, leżąc na kożuchu jak „Maja naga”. A on? Chwilowo uciekł zagrzebać się w warszawskich złotych liściach. Dzieci i żona sąsiada śpią spokojnie, o nic nie pytają, to najważniejsze.