Jaki idiota

Jak szybko mają chodzić piesi w Warszawie? Piesi mają być sprinterami w dużych miastach ojczystych-matczystych. Ja podobno chodzę szybko, z czego delikatnie natrząsa się mój mąż, któremu jednak nie przeszkadza obserwowanie mojej żółtej koszulki lidera od tyłu.

Łapiemy się na tym, że często idę parę metrów przed nim niczym saper oczyszczający pole przed szejkiem. Oskarżam miasto, że zrobiło ze mnie Robertę Korzeniowską, i myślę, że medal olimpijski w chodziarstwie oldłumenek jest jeszcze w moim zasięgu. To skrzywienie warszawianki, która żyje w ciągłym bezsensownym amoku jak pszczoła na amfie, myląca pośpiech z efektywnością. Zamiast wrócić do lektury „Być czy mieć”, napawać się uważnością i wraz z dziećmi wpatrywać się we fruwające drobinki dmuchawców – jestem w stanie wiecznego dżogingu.

Takie tempo kończy się zwykle na oddziale kardiologii lub w zatłoczonym instytucie psychiatrii, gdzie ciaśniej niż w puszce skumbrii w tomacie, ale nie o tym myślę teraz. Myślę, że to właśnie tacy ludzie jak ja – nie na wózku inwalidzkim, jeszcze poniżej osiemdziesiątki, nie weterani wojenni, nie ludzie z nadwagą, nie turyści zagubieni w polskim mieście – pracują w biurach zajmujących się ustawianiem sygnalizacji świetlnej w Warszawie.

Kim dokładnie są ludzie ustawiający czas, w którym piesi mają prawo przejść przez kilkujezdniowe, szerokie przejście? Choćby to w Alejach Ujazdowskich przed placem Trzech Krzyży? Czy ludzie ci to członkowie bielańskiego UKS Sprint, wieczorami trenujący biegi przez płotki? Przechodzę tu przez jezdnię od lat i od lat obserwuję inwalidów, starsze osoby, nawet dzieciaki zanurzone w smartfony – prawie nikt nie jest w stanie przejść przez zebrę normalnym tempem. Jesteśmy popychani przez ruszające auta, rowery i busy. To jest jakiś żart – to tempo, którego się od nas oczekuje. Jako piesza czuję się niekiedy jak popędzane pejczem bydło. Najgorsze wojenne skojarzenia przychodzą mi na myśl – jak wy traktujecie ludzi „słabych” w Warszawie? Może odseparować nas murem w osobnej dzielnicy?

To jeden z tysięcy teoretycznie małych problemów mieszkańców miasta. Co z „remontowanym” rzekomo przez Zarząd Zieleni placem zabaw w Parku Ujazdowskim? Trzy lata odbudowują kilka karuzeli i piaskownicę? Reżim totalitarny szybciej Stare Miasto z gruzów zbudował. Gdzie się mają podziać dzieci ze Śródmieścia? W wypożyczalni książek, w której nawet nie ma podjazdu dla wózków? Co z mieszkańcami poszkodowanymi przez bezprawną restytucję mienia? Byliście u każdego z nich?

Nie wiem, kto zostanie prezydentem mojego miasta, ale wiem tyle: wyjdźcie ze swoich kokonów. Uratuje Was tylko ciężka praca, a nie to, czy macie szlachetne pochodzenie albo wykształcenie światowca. Śpijcie po cztery godziny, a resztę czasu spędzajcie tam, gdzie my. Szukając tanich mieszkań. Szukając miejsc na próby – co z muzykami Sinfonii Varsovia? Brak siedziby to blamaż. Co ze słupkami – to miasto osłupiało już doszczętnie, bo parkingów podziemnych nie ma. Być może prezydentem mojego miasta zostanie jakiś idiota, bo wypowiedzi niektórych kandydatów na to wskazują. Lecz historia zna wiele przypadków, gdy świat niszczyli niepożyteczni idioci. Ja już jestem zdesperowana. Może być jakiś idiota, byle pracowity i pożyteczny.