Jad kiełbasiany

Budzi mnie ćwierkanie telefonu. Wróble wymierają, nie mają już gdzie się podziać w moim zakratowanym mieście. Kratki wentylacyjne strzegą każdego wejścia na poddasze. W telefonie parę lat temu zainstalowałam sobie apkę Frankfurter Allgemeine Zeitung, ale muszę skasować ten ćwierkający koszmar. Na wpół otwartym okiem zerkam na tytuł: „Rakettenangriff auf Syrien”, łomatkoboska, ja tu w kompletnym rosole, dzieci nieubrane, zęby nieumyte, syn jeszcze miał przy śniadaniu doczytać „W pustyni i w puszczy”, pies jeszcze męża na spacer nie wyprowadził, a tu wojna z Rosją.

Wiadomo, że kongres amerykański nic nie może, bo szeryf Trump z generałami już chwytają rakiety w dłonie, własnoręcznie odcumowują okręty i odpalają lotniskowce, a ja tutaj w moim bloku mam się stosować do instrukcji prezydenta Dudy i premiera Morawieckiego. Jakiej instrukcji? Nic nie przekazali? Celebrują katastrofę, odsłonili pomnik, ścigają się, kto oddał więcej nagród na jaki cel. Czy mamy zejść do piwnicy? Czy kupić zapasy do schronu? Co z polską giełdą i oszczędnościami Polaków – na działce zakopać? Prezes giełdy milczy, bo zaraz znów go wymienią, prezesów giełdy rząd wymienia częściej niż kapsułki kawowe w nespresso.

Syria jest kawałek drogi od naszej szkoły, to prawda. Ale wiadomo, jak się sprawy potrafią spod kontroli wyrwać. Ferdynand jechał powozem w Sarajewie, jacyś „niepoważni” nacjonaliści, „którzy mają rodziny”, wyrwali się – i Wielka Wojna gotowa. Macierewicz przecież udowodnił, że Rosja na nas napadła. Mam dziś kolegium, warto nagrać kilka programów do przodu, nie wiem, ile ta wojna potrwa. Zostało mi tylko kilka stron genialnej nowej książki Zyty Rudzkiej. Może schowam książkę w piwnicy, żeby doczytać po wojnie. Parę dni temu wiózł mnie taksówkarz, który w trakcie kursu jadł kiełbasę. Wieprzowiny nie jadam, ale wąchanie też ciężkie. „Wybaczy pani, ale coś mnie wzięło na kiełbasę, są objazdy przez ten pomnik, zgłodniałem, ja rozumiem, wspaniali ludzie zginęli w tym samolocie, jestem nacjonalistycznego usposobienia, z ogniska byłaby lepsza, będę się bił do końca, bo wojna będzie, ludzie są tak nerwowi, powiem pani”.

Jeszcze parę dni temu słuchałam „VIII Symfonii” Szostakowicza w wykonaniu Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej w Teatrze Wielkim, który to budynek pewnie trzeba będzie znów odbudować. Gdzie ten Pniewski plany odłożył? Teraz to tylko „VII Symfonii” zwanej Leningradzką będziemy słuchać, jak nam tu w blokadzie przyjdzie szczury jeść. Czy odwrotnie – szczury nas zjedzą. Szostakowicz, żeby przeżyć Stalina i Hitlera, zawsze ponoć mówił nie to, co myślał. Alex Ross o tym pisał w „Reszta jest hałasem”. No cóż, życie w sytuacji, gdy człowiekowi nieustannie zagraża ćwierkanie o terrorze trumpizmu, a maniera putinowskiego języka truje nasze psychiki, przecież trwa. Synu, umyłeś zęby po śniadaniu? Wychodzę na kolegium.