Podkurzacz

Niezliczone są zalety bycia ateistką, a jedną z nich jest to, że można napisać list do świętego Mikołaja, nie wzywając świętych. Modlenie się do ludzi obcych i zmarłych wydaje mi się po prostu faux pas. Niech odpoczywają, po co ich szarpać. O pomoc zwracam się przeto do znajomych, którzy zwykle są skuteczni – znajdują mi klucze, uzdrawiają, karmią, grzeją, dzielą się płaszczami. Nieprzestrzeganie zasad, a żądanie prezentów – ta postawa ma się w Polsce dobrze, a ja jestem Polką niemałą.

W pierwszych słowach mego listu do św. Mikołaja wyklikam przeto: „Nie zawracaj mi gitary, wąsaty brodaczu z Turcji, pod moim domem i tak nie zaparkujesz sań, bo polskie miasta nie budują parkingów, a ja i tak nic nie potrzebuję. Obdaruj potrzebujących”.

Jednak w tym roku byłam tak niegrzeczna, że zasługuję na jakiś drobiazg. Poproszę o PODKURZACZ. Podkurzacz nie jest odkurzaczem z błędem. Zwiedzałam kiedyś pasiekę i pszczelarz pokazał mi takie sprytne urządzenie, które z daleka wygląda jak nierdzewna menażka. Jest to prosty stalowy rozpylacz z miechem służący do odymiania pszczół. Jak się pszczoła strażniczka ogniska domowego takim dymem zaciągnie, to nie wydzielają jej się alarmowe feromony i pszczelarza nie atakuje. Nie mam na razie pasieki, choć w miastach są modne. Mam jednak wrażenie, że atakuje mnie rój pszczół, a szczególnie wrażenie to nasila się od listopada do stycznia, kiedy to real i internet żądlą mnie promocjami, propozycjami, przecenami i wciskają mi dosłownie wszystko taniej, więcej, częściej.

Jeżeli prawdą jest to, że internet odarł nas z tajemnic i danych osobowych, a firmy śledzą nasz każdy ruch do toalety, w łóżku, w bibliotece, sklepie czy na działce, to dlaczego do jasnej Anielki ani razu w ostatnich latach nie kupiłam tego, co jest mi wciskane? Od kilku lat jesteśmy sprzedani. Śledzą nas komórki, a komputerowe oko właśnie teraz obserwuje, jak to oblałam klawiaturę wodą gazowaną, i się pieni. Dlaczego portale internetowe, cała sieć i tysiące pracusiów w marketingu, które doszkalały się na podyplomowych studiach w różnych zakątkach świata, od dekady tkwią w błędzie i nie rozumieją, że są takie zakute łby jak ja, które w „Opowieści wigilijnej” najbardziej identyfikują się z Mr Scroogem?

Im bardziej coś nam się wciska, tym bardziej my przed tym uciekamy. Jak tylko widzę pierwsze dekoracje świąteczne, pierwsze sztuczne jelonki pochylone nad sztucznym śniegiem jak nad blatem przysypanym koksem – mam ochotę chwycić za podkurzacz i nie wyłączać go nigdy. Największa dziura międzypokoleniowa dzieli tych, którzy pamiętają czasy sprzed internetu, i tych urodzonych już w sieci. Kiedyś wystarczało nie wchodzić do sklepu. Dziś sklep wpiernicza mi się z butami do domu, do pracy, do kieszeni. Ponad 20 lat nie mam telewizora, więc nie muszę oglądać reklam. Lecz wyprowadzić się z internetu się nie da, chyba że zdecyduję się na porzucenie pracy, a na to się nie zanosi, bo wtedy musiałabym bardziej poświęcić się dzieciom, a taka głupia to ja nie jestem. Wiadomo, że w pracy można odpocząć od „siedzenia z dziećmi”.

Mejlem dostaję oferty pogrubiania penisa. Ostatnio o 7 cm – proponują mi operację. Dlaczego akurat o 7cm? Nie muszę mieć penisa, żeby mieć przyjemności seksualne – jeśli moja przeglądarka wie o mnie wszystko, to chyba popierniczyłam jej się z jakąś inną Passent. Może to ojciec przegląda erotyczne butikowe oferty chirurgiczne? Często otrzymuję oferty domów w Grecji… Jestem zaprzeczeniem domatorki. Widząc dziś napis, że kawiarnia Amatorska jest nieczynna w Boże Narodzenie, dziękowałam opatrzności, że są dworce i hotele – można posiedzieć w kawiarni albo choć na peronie.

Po co mi dom – w domu trzeba grzać zimą nawet w Grecji i rury reperować, dach łatać. Dilerzy wciskają mi w grudniu tanie auta. Czy macie mnie za idiotkę? Przecież w marcu te same auta będą jeszcze tańsze. W odróżnieniu od pewnego księdza, który pomyka nowym porsche, ja nie wierzę w nowe auta. Nie lepiej kupić kilkuletnie, używane? Nie mam instagrama, linkedina, twittera, ale mam fejsa. Tam z kolei ktoś się uparł i wciska mi buty sportowe. Ale ja często ćwiczę boso. Po drugie, nigdy nie kupiłabym butów przez internet, bo mam platfusa i muszę przymierzyć.

Oferty przychodzą spóźnione o kilka lat. Moi synowie już dawno chodzą, a ja dostaję oferty papek słoikowych i pieluch. Czy będę nimi zasypywana, gdy mój syn będzie czterdziestoletnim playboyem, a ja bezzębną staruchą po menopauzie? Przeglądarki, wiedząc, że czytam recenzje teatralne, przysyłają mi reklamy biletów do teatru. Tymczasem czytać to nie znaczy oglądać. Taki np. Franz Kafka napisał powieść „Ameryka”, lecz w żadnej Ameryce nie był. Nie wciskajcie matkom biletów na sztuki teatralne trwające sześć godzin. Przecież wiecie, że nie stać nas na siedem godzin bejbisiterki plus koszt biletów.

Ostatnia dekada to energia stracona na histeryczne machanie rękami mające na celu odganianie ofert. Jak do tych wszystkich ofert dodam prezenty w formie debilnych wypowiedzi takich ludzi jak Beata Mazurek, komentująca w radiu decyzję KE w sprawie zmian w polskim sądownictwie, to proszę, św. Mikołaju, by podkurzacz był stalowej konstrukcji. Wiem, że istnieją systemy blokowania tej szarańczy reklam, aluminiowe portfele, zaklejanie kamer i bunkry, do których uciekamy. Nie mam zamiaru na to tracić czasu, bo nie lubię, gdy ktoś narzuca mi swój styl gry. Wiedzcie, że gadacie do obrazu, a od reklam tylko rosną mi dorodniejsze węże w kieszeni.