Stanik wojenny

Jestem jednym z nielicznych świadków („świadkiń” – halo, Agnieszko Graff, pomocy – czy poprawnie byłoby „kobieta świadek”?) wieczornych wydarzeń 13 grudnia 2017 roku. Miasto Warszawa spowiły zimowe ciemności. Obywatelka Passent Agata wracała przez plac Trzech Krzyży kilka minut po godzinie 17 do domu.

Prowadziła auto osobowe, na tylnym siedzeniu dwóch nieletnich synów. W bagażniku przewoziła butelki, ale z wodą, oraz bibułę w formie książek – drugi tom biografii Gombrowicza Klementyny Suchanow, znanej wichrzycielki antyrządowej, która się butom policyjnym nie kłania, oraz „Historię Żydów od 1000 r. p.n.e. do 1492 r. n.e.” pióra profesora Simona Schamy. Obywatelka poruszała się zgodnie z przepisami ruchu drogowego, syn chwalił się, że – cytuję – „zmogłem tę »Noelkę« Musierowicz, ale mam nadzieję, że już nie każą nam w szkole nic takiego czytać, strasznie nudne”, drugi syn śpiewał piosenkę „Kundel bury”.

Obywatelka spieszyła się, bo była umówiona na rehabilitację kręgosłupa, który od urodzenia skręca się jej łagodną skoliozą w lewo. Wieczorem odwiedzić ją miała ciotka malarka przybywająca z dalekiego południa, czyli z osady Wilanów-Zawady. Ciemności rozświetliły się nagle niebieskimi światłami 20 radiowozów. Radiowozy stały w bocznych ulicach i na samym środku placu. Pomnik premiera Wincentego Witosa, dwa dni wcześniej umyty przez jakąś prywatną służbę, ogrodzono płotem. Nagle oświetlono go czerwonym światłem. Zwykle wokół Witosa na deskorolkach skaczą młodociani w vansach. Zostali usunięci. Witosa obstawiono szpalerem policjantów. Obywatelka wykonywała manewr skrętu z placu w stronę ulicy Wiejskiej, gdy drogę zastawił jej policjant z niesłodkim lizakiem.

Proszę nie wjeżdżać.
Ale ja tu mieszkam, chcę zaparkować w garażu.
Są jakieś protesty, mam z góry nakaz nie wpuszczać.
Ale ja tu mieszkam, nie ma protestów, chyba pan widzi. Jest cicho. Jest więcej policjantów niż obywateli.
Przykro mi, ale nie mogę pani wpuścić. Musi pani poszukać miejsca gdzieś w okolicy.

Obywatelka najbliższe miejsce znalazła parę kilometrów od domu – pod uroczą skądinąd restauracją Na Lato – i podjęła próbę przedarcia się do domu autobusem.

Na skrzyżowaniu Książęcej z Kruczkowskiego autobusy zawracane były przez policję. Czarne mundury wyrastały zewsząd. Ludzie marzli na przystanku, nie wiedzieli, co się dzieje, bo ruch wstrzymano. Zamknięto ulicę Książęcą. Stan wyjątkowy bis?

Obywatelka wzięła małego syna na ręce. 12 kilogramów pod górę parkiem Frascati.

Dowlokłam się do Wiejskiej, gdzie drogę zastawił mi mur milczących policjantów. Bez żadnej informacji czy kontaktu z nielicznymi przechodniami, z których każdy stał się figurantem, podejrzanym, niebezpiecznym. Stoją milczącym szpalerem. Ruszą na mnie czy nie ruszą?

Gdy spróbowałam przebić się z dziećmi przez ten mur, idąc do domu, to dopiero wtedy władza zwróciła się z zapytaniem: „pani dokąd?”. Pani dokąd? A po co panu ta informacja. Ja tu mieszkam. Idę z dziećmi do domu. Rosół podać. Jeszcze coś? Numer buta? Mam się z tego tłumaczyć?

Dziecko na rękach zaczęło płakać, bo było głodne. Powinniśmy być już dawno w domu przy stole.

A gdzie pani mieszka?

A pan gdzie mieszka? Jakim prawem pyta mnie pan o mój adres? Jeśli się panu podobam, to może nie tak od razu by się pan wpraszał, co?

Ale podaję adres, bo nie chce mi się z tym biednym policyjnym gołowąsem, który jeszcze niedawno z trudem robił pompki w akademii w Szczytnie, dyskutować.

A ma pani jakiś dokument potwierdzający?

To pan dowodu osobistego nie widział? Nie ma obowiązku meldunku.

Daj spokój, Julek, włącza się inny przedstawiciel władzy. Pan panią odprowadzi do drzwi.

Ale ja się nie boję wracać sama do domu. Kocham moje miasto z wzajemnością. Mimo to prześladuje mnie policjant odprowadzacz i lezie za mną.

Na Wiejskiej pustki. W międzyczasie z dwóch autokarów przy hotelu Sheraton wysypali się pasażerowie z flagami oraz wydrukowanymi portretami ofiar stanu wojennego i równym kroczkiem idą w stronę pomnika Witosa. W każdej ulicy grupy policjantów. W bramach, pod sklepem spożywczym. Będą łapanki? Oto zapowiadana rekonstrukcja. Wyszedł im tu taki stanik wojenny. Godzina policyjna o 18.00 – prezes już się chyba wyspał.

Prowadzona przez policję w drodze do domu mijam kilku sympatycznych staruszków z flagami. Przeciwko czemu wasz protest? Straszna liczba glin na was czeka.

To nie protest. Idziemy na przemówienie.

Mijam sąsiada z psem, kulejącym jamnikiem. Prowadzi ich policjant. Co się dzieje, pytam.

A nie wiem. Powtórka z 13 grudnia. Ale w stanie wojennym nie pamiętam, żeby Wiejska była zamknięta, mówi sąsiad.

Dzwoni cioteczka. Nie może dojechać. Chce podać prezenty, ale nie może do nas wejść, bo kordon ją zatrzymał. Schodzę po nią. Ta pani do mnie. Odprowadza nas policjant.

W tym czasie na schodach pod pomnikiem Witosa ustawili się zorganizowani goście obchodów rocznicy stanu wojennego. Co ma Witos do wiatraka, myślę? Na najwyższym schodku przemawia prezes Kaczyński, obok biżuteria ozdobna w postaci premier Szydło. Transparenty z fotografiami poległych równiutko ustawione w parawan, który w całości zakrywa Witosa. Nawet się Witos przez dziurkę nie wychyla. Nie będzie Witos wyrastał nad naczelnika Kaczyńskiego. Jak się nie da Witosa przerosnąć, to można go siłą zasłonić. Witos niepotrzebnym dodatkiem do schodów i cokołu oraz prestiżowego adresu blisko Senatu. Do Senatu strach wejść, bo tam, nie daj Boże, senator Pociej się w kadrze wałęsa. A Wałęsa – wiadomo.

Zwykła obywatelka podejść do tej celebry nie może, bo a nuż coś zakłóci, a cała celebra tylko dla swoich. Aparaty i kamery w ruch, żeby ładnie w TV Trwam wyglądało, a my, mieszkańcy, do budy. Nie będzie zwykły lud się elitom w obchody wpierniczał. Karalucha trzeba z powrotem do dziury wpędzić. Od takiego sprzątania mieszkańców jest policja. Wszelkie porównania do PRL są nie na miejscu. Wszak mnie nie pobili. Teraz mamy przemoc bez śladów. Jeśli mamy demokrację, to czemuż mnie legitymują na ulicy, a ulicę barykadują? Przed czym barykadują? Moje mieszkanie ratują przede mną samą? Władza wie lepiej, co jest dobre dla obywatelki i jej dzieci. Transparenty też ładnie władza sprawdza, żeby potem cenzor z TVPiS nie musiał nic zamazywać. W nocy drepczę, by odzyskać porzucone auto. Władza jakoś znikła i nie kwapi się żaden gołowąs z pałką, by mi to auto podstawić pod dom.