Ekolog bezbożnik

W konflikcie wokół Puszczy Białowieskiej nie chodzi o kornika drukarza. To konflikt między „intruzami” a „miejscowymi”. Odczułam to podczas protestu leśników i leśniczek, w którego epicentrum nieco przez przypadek trafiłam. Ot, mieszkam przy ul. Wiejskiej i nie mogłam podjechać pod blok, bo ulicę zablokowały radiowozy chroniące protestujących leśników.

Przybyli do Warszawy wezwani przez dyrektora Lasów Państwowych w celu wyrażenia w sposób głośny i dobitny zachwytu ministrem Szyszką. Szłam do domu w sporej grupie podobnie do siebie wyglądających mężczyzn, Wśród nich wielu wąsaczy. Sunęli pod Sejm krokiem niepewnym. Zagubieni. Zazieleniło się od zielonych kurtek, zielonych mundurów i wyjściowych czapek z daszkiem.

Najpierw myślałam, że to obrona terytorialna ministra Macierewicza, i chciałam ze strachu uciekać, ale pojawiło się kilku jegomości w kapelutkach z bażancimi piórami i pojęłam, że to ludzie Szyszki. Wśród panów były i leśniczki w cielistych rajstopach, botkach i marynarkach z guzikami. Autokary próbowały parkować w zatłoczonym centrum. Ktoś niósł róg – z daleka wyglądał jak bawoli. „Leśnicy przyjechali na Wiejską drzewa sadzić” – usłyszałam od gapiów z ulicy. „No ja nie mogę, takiego absurdu nawet w PRL nie widziałem – ci leśnicy protestują, bo chcą wycinać las”. No tak, wiadomo: leśnik to won do lasu, do budy.

Leśnicy z kolei mówią tak: my w lesie mieszkamy od trzech dekad. Co się, mieszczuchu, wtrącasz do Białowieży. W tartaku pracowałeś? Siedź przy swoim latte w Starbucksie, bo wiewiórki od bobra nie odróżniasz, a Antoniego Odyńca mylisz z odyńcem.

Jako ateistka regularnie czytam tygodnik „Niedziela”, bo mądre słowo boże interesuje i mnie. Natknęłam się tam na bardzo agresywną, pisaną w tonie pozbawionym miłosierdzia twórczość redaktora Artura Stelmasika, który o ekologach pisze jako o „lewakach”, a także lubuje się w braniu rzeczownika ekolog w cudzysłów.

Czy naprawdę wśród czytelników i czytelniczek najpopularniejszego tygodnika w Polsce nie ma ludzi, którzy aktywnie bronią przyrody? Bycie katolikiem wyklucza udział w akcjach Dzikiej Polski? Jeśli robię coś dla pszczół, drzew, wilków, to jestem od razu „lewaczką”? Ekolodzy to wyłącznie szaleńcy i bezbożnicy? Czy z kolei leśnik nie ma prawa wypowiedzieć się o zmianie nazw ulic w stolicy czy planach przebudowy placu Defilad? Każdy absolwent leśnictwa czy inżynier środowiska musi być katolikiem? Czy to, że w lesie bywam tylko podczas wakacji, oznacza, że jest on w jakiś sposób mniej mój? Czy nie mam prawa głosu w sprawie ochrony środowiska, bo mam romantyczny stosunek do puszczy, i dlatego boli mnie podejście do natury jako do czegoś, co ma służyć wyłącznie jednemu z gatunków zwierząt? Czyli człowiekowi?

Z kolei leśnicy – czy wszyscy oni traktują drzewa jak przyszłe meble, a dziki jak dywaniki? „Przecież wiadomo, po co oni tu przyjechali – bronią swoich stołków, bo Szyszko zaraz poleci” – słyszę od znajomej. Pewnie zawsze tak było, ale ostatnio zakopaliśmy się głębiej w swoich barłogach. Człowiek jest na tej planecie tylko chwilę, dbajmy o nią. Nie dzielmy się.