Wielkie poruszenie wśród nacków

Wśród gęsi wielkie poruszenie, bo październik, ale wśród nacków, paramilitarnych freaków i maniaków survivalu to dopiero gotuje się jak w kotle – „bębny biją, czas już nam”. Covidowa schiza zdaje się udzielać jednym jakoś bardziej, a innym mniej. Mają Państwo jakieś teorie na ten temat?

Dlaczego jedni od pół roku zasunęli się w śpiworze, zostawiając jedynie szparę na oczy, a inni na maski mówią „kagańce” i zakładają je tylko, gdy ochrona w sklepie przykłada im lufę do skroni? Może to jak z alkoholem? Pić trzeba umieć. Jedni zjedzą tort z ponczem i już nie można ich od flaszki odessać, rozmawiać z ludźmi nie umieją bez trzymanki, a trzymanka to w jednej dłoni oparcie o puszkę z piwem, a w drugiej fajka.

Chorować trzeba umieć. Elegancko, sporadycznie, z fasonem. Widzę, że wielbiciele spiskowej teorii głoszącej, że covid to spisek bogaczy, którzy chcą nas zagonić do kąta, poddusić, wybić, zagłodzić, a następnie zgarnąć leżące w tapczanach w opuszczonych niedomkniętych mieszkaniach trzynaste emerytury po „stypendystach ZUS”, których zamaskowani medycy wynieśli prosto do zakładów pogrzebowych, których to zakładów właściciele marudzą, te covidowe zwłoki im nie podchodzą, takie bez maseczek – nie wiadomo, co teraz z nimi zrobić, gdzie odstawić, wstawić, może tak bardziej na zapleczu, może jakieś pleksi by się przydało albo kotarka prysznicowa w zakładzie, bo wszak ani minister Szumowski, ani minister Niedzielski, ani instruktor narciarski, ani handlarz bronią, ani Naczelnik Wódz Wszystkich Resortów Siłowych nie pokazali, jakież to czary-mary testowo-procedurowe obowiązują martwych pacjentów z covidem.

Czy taki wirus, jak już ukatrupił ofiarę, to nie lubi sobie zostać na dłużej, bo taki związek może być koluzją albo symbiozą, albo związkiem na wieki wieków nikt-mnie-z-wirusem-nie-rozłączy?

Nacki są jak śliwki – każda inna. Jedne śliwki są prawie czarne, inne brązowe. Ale wszystkie nacki oraz paramilitarni przebierańcy gustujący w rekonstrukcjach, rogatywkach, beretach, kaszkietach z noktowizorem są już rozgrzani jak nastolatek na pierwszej rozbieranej randce. Pandemia jakoś przybliżyła ich mokre sny o szykowaniu się do wojny. Przetrwanie wirusa, wojna z policją, niewolą kagańców, wojna z armią uzbrojoną w wielkie strzykawy oczepkowanych pielęgniarek siejących szczepionkową broń chemiczną, przy której putinowski nowiczok to żelek haribo.

Wreszcie ktoś im coś nakazuje, a oni mogą czuć się oblężeni, anarchiczni, zejść do podziemi, budować państwo na obczyźnie – tylko gdzie? Londyn, Paryż, Lublin, Samarkanda? „Nie mogę być na szkoleniu w tę sobotę”, poinformował mnie znajomy narodowy socjalista, bardzo się lubimy, znamy się od mojej pierwszej ciąży; narodowcy mają twardy orzech do zgryzienia, bo matek Polek lewaczek nie mogą tak do końca ignorować, bo jednak jako inkubator polskości się nadaję. „Dlaczego? Jak to potem sam nadrobisz?”, pytam. „Muszę jechać kopać. Mam sto konserw mięsnych, muszę je zakopać”.

Bez żadnej drwiny zaproponowałam mu spiżarkę oraz garaż babci, oraz zupełnie szalony pomysł, jakim jest kupowanie warzyw i owoców od rolników na bazarku. Na Wiatraku baba ma świeży koper, na Szembeku facet ma taaaaakie niepryskane kabaczki. Kolega jednak mnie poinformował, że handel żywnością „będzie zakazany”, a ze spiżarki mej nie skorzysta, gdyż – cytuję – „za dużo osób wie, gdzie ona jest”.

Moja spiżarka kuchenna zdaje się być popularniejsza ode mnie. Jest namierzona przez komendanta Gatesa. Zmartwiłam się. Martwię się. Nie tak bardzo o to, że oni wiedzą, gdzie jest moja spiżarka. Ani nawet nie tym, że nie lubię konserw. Tych mięsnych, które zakupił znajomy, to nie jadam od czasu rewolucji francuskiej, czyli od czasu ich wynalezienia. Zdarzyło mi się kilka razy kiedyś w XX w. zgrzeszyć, jedząc gęsie foie gras z konserwy, ale nie sądzę, że na sto puszek byłoby kolegi jednoosobową armię stać.

Martwię się, bo nie wiem, czy znajomy kiedykolwiek wyjdzie z tego dołka, który kopie dla swoich mięsnych konserw. Będę za nim tęsknić, zdjęcie w ramce postawię, będę czekała, może wróci, ale w wojennej zawierusze różnie to bywa, ci odlatują, ci zostają.