Do siebie
„Wziął trzyletnią córkę na spacer i zostawił ją w oknie życia”. Ojciec, bez wiedzy matki. Gdy parę tygodni temu przeczytałam w katowickim wydaniu „Gazety Wyborczej” tę informację, w pierwszej nanosekundzie nastąpił u mnie wielki wybuch śmiechu. Wszechświat też jest przecież efektem wielkiego wybuchu śmiechu.
To zdrowa reakcja obronna na tragiczne pomysły. Ciekawe, czy tatuś małą butem dopychał, bo ciasnawo musiało być. Kościół powinien nadążać i chronić rodzinę, budując okna życia dla dzieci w różnych rozmiarach, nie tylko noworodki, ale takie wielkości dorodnych ministrantów. Na przykład w Wersalu nie dość, że jest ponad tysiąc okien, to jakże bywają wysokie.
Weźmy mojego pasierba. Ma już 190 cm wzrostu – ciężko by było go wstawić, może jakoś najpierw złożyć, jak wózek? Okno życia? Dlaczego siostry zakonne budują tylko pojedyncze okna, a nie pomyślą o rodzeństwach? Bierze tata trojaczki na spacer, dziewczyny jak malowane, coś mu nagle nie po drodze z tymi bachorami i buch – modernistyczne okna często wstawiane były całymi pasami, o witrażowych oknach w wielu kościołach to nawet nie wspominam, bo nie o luksus, tylko o transparentność i praktyczność w oknie życia chodzi.
Córeczka z artykułu szybko się odnalazła, tatuś też już znany. Trzyletnie dzieci już mówią i grzecznie powiedziała w szpitalu, jak ma na nazwisko. Ta tragiczna sytuacja to prosta odpowiedź na pytanie, dlaczego mimo programu 500 plus wciąż rodzi się w Niepodległej tak niewiele dzieci.
Trudno się zdecydować, kogo najbardziej żal w tej całej tragedii. Córki, która będzie żyła z traumą dziecka niechcianego? Rodzice rozwiedzeni, sąd przyznał ojcu widzenia z córką. Już się córka cieszy na weekend z tatą. Gdzie jeszcze tata mógłby mnie teraz upchnąć – tamten adres jest już spalony. Lodówka? Duży pojemnik na „zmieszane” lub „bio”? A może weźmie mnie do kina, wyjdzie do toalety i nigdy po mnie nie wróci? Współczuję matce, bo wiadomo, że jeśli dzieciom dzieje się krzywda, to winę ponosi matka – gdzie wtedy była? Matka powinna żyć z dzieckiem w symbiozie i do matury nosić je w nosidle. Otóż matka tej dziewczynki była w pracy. A to zła matka. Było na dupie w chałupie dziecka pilnować.
Ojca mi żal, empatyzuję z nim każdym centymetrem mego serca. Mimo że nie mogę narzekać, bo urodziły mi się dzieci neuronormatywne, samodzielne, a nie np. niewidome lub autystyczne, to mam ich często dość i dopada mnie chęć wystawienia ich na balkon czy oddania w dobre ręce. Ale w tej historii węszę poważny kryzys męskości. Być może kryzys męskości trwa u ojca od wielu lat. Przecież ojcostwo to jest trudna sztuka, być może najtrudniejsze zadanie w życiu mężczyzny, dobrzy ojcowie to są twardziele, tak jak dobre matki są siłaczkami.
Czy 500 plus rozwiązuje problem bezradnych rodziców i ich ofiar? „Wystarczająco dobry ojciec”? Nie ma nawet takiej frazy w języku, gdy tymczasem „wystarczająco dobra matka” słyszymy od dekad, mimo że książki Donalda Winnicotta są już na zakurzonej półce z klasyką. Latami ojcowie albo tylko robili dzieci, albo tylko „pomagali”. A to się chwilkę dziecko potrzymało do chrztu, cyk, fota, albo na 40 minut wózkiem wokół domu pojeździło, bo żona rosół doprawia. A tu nagle cała niedziela z córką? Otchłań.
Nie rodzi się więcej dzieci, bo kobiety boją się o siebie i o dzieci, a państwo nie inwestuje w systemową pomoc dla rodzin. Dopłaty dla niań, opiekunek i opiekunów? Nie ma. Świetlice osiedlowe, wiejskie klubiki dla dzieci i młodzieży, ogniska kultury, gdzie ojciec może zostawić dziecko na trzy godziny, dziecku będzie ciepło, a jakiś student Politechniki Śląskiej poprowadzi tam w ramach praktyk zajęcia z robotyki czy informatyki…
Jeśli są, to tylko dla najzamożniejszych tatusiów. Każda matka, jeszcze nie mając dziecka zagnieżdżonego, ma myśli lękowe. Kto się zaopiekuje córką, gdy ja będę w pracy albo zachoruję na nowotwór? Ojcowie mają lęki nie mniej realistyczne. Gdzie to dziecko się podzieje, jeśli ja sam nie mam gdzie mieszkać? Co powie szef, jeśli nagle nie przyjdę do pracy, biorąc chorobowe na dziecko? Ale siara by była. Wywalą mnie. Znamy przecież wielu dorosłych, którym nie udało się kupić mieszkania. A mężczyźni, którzy sami wychowali się w lokalach kwaterunkowych i teraz ledwo stać ich na wynajem pokoju – jak tu zrobić miejsce dla dziecka? Z córką na jednym wyrze spać? Samemu na podłodze, a małą na wyrku? Męski wstyd też pewnie jest silny – może ojciec z Katowic wstydził się zabrać córkę do siebie, bo gdzie jest to do siebie?
Komentarze
Odrobina talentu do ojcowania jeszcze nikomu nie zaszkodziła…
Dobrze, że są takie okna życia. Jakie to szczęście dla tego dziecka, że zostało tam zostawione, a groziło mu większe nieszczęście spędzając dzieciństwo w towarzystwie mentalnego potwora i życiowego nieudacznika.
Nie rodzi się więcej dzieci, bo one z kolei kończąc 18 rok życia mogą powiedzieć swoim rodzicom, a teraz to pocałujcie mnie w d.. Więcej mnie nie zobaczycie i nie liczcie na to, ze będę się wami na starość opiekował i całą inwestycję na dziecko razem z 500+ szlag trafił.
Może lepiej zamiast na dzieci, wpłacać pieniądze do banku, czy innych funduszy, a na moją państwową emeryturę niech cudze dzieciary robią.
Żeby była jasność. Nie pochwalam zostawiania dzieci w oknie życia, ale rozumiem 🙂
A swego czasu Okna Życia niektórych denerwowały:
https://antyliberalny1.blogspot.com/search?q=okno+%C5%BCycia
Wielka sztuka o ojcostwie, rodzicielstwie:
https://www.youtube.com/watch?v=Ra39p9c6N6k
Słowo na niedzielę
Zachowanie ojca traktuję raczej jako pewnego rodzaju dowcip, wprawdzie może mniej zabawny dla dziecka ale tu w ogóle nie chodziło o dziecko. Nie znam motywów tatusia i nie chcę go jednostkowo potępiać lub chwalić – ale wydaje mi się, że tego typu performancja jest fragmentem szerszego zjawiska:
po wymarciu/wybiciu mamutów męska część rodzaju ludzkiego znalazła się w egzystencjalnej próżni. Część sensu istnienia uratowały na szczęście różne religie, bo celebrowane i zarządzane przeważnie przez dwujajowców.
Generalną niesprawiedliwością losu jest jednak fakt, że kobiety nie miały zupełnie potrzeby reagowania na nową sytuację (po utracie mamutów), bo ich zasadnicza rola nie zmieniła się a ich osobowość nie została tak zagrożona jak męskie jestestwo.
My samce, gnębieni wątpliwościami musimy uciekać się do np. seksizmu, brutalnej siły i innych tricków, żeby uzasadnić i demonstrować niezbędność naszego bytu, często myląc przy tym niestety pojęcia „mężczyzna” i „samiec”.
A wystarczy przecież chwyt we własne krocze i wszystko staje się jasne.
Luwr dziś zamknięty, szkoła podstawowa w Kołobrzegu jutro zamknięta. Jak długo da się w ten sposób procedować z groźnym wirusem i do czego to doprowadzi (nie wirus, tylko zamykanie miejsc, unieruchamianie działalności ludzkiej). Ciekawe!