Brojlery

Czasownik „pracować” nie ma szczęścia do przysłówków. Wybór przysłówków określających osobę pracującą jest szczupły niczym wybór klocków w sklepie o nazwie składnica harcerska w latach 80. ubiegłego wieku. Albo klocków nie było, albo były jakieś dziwne metalowe szare pręty do skręcania – że niby Mały Technik.

Gdy czytam artykuły lub literaturę faktu, trafiam na zbitkę „ciężko pracuje”. Emerytka całe życie „ciężko pracowała”, a teraz musi płacić podatki. Tatuś ciężko pracuje w call center, żeby spłacić kredyt. Pan Władek ciężko pracuje, żeby na czas porobić wypłaty swoim pracownikom, bo wiadomo, że najpierw ludziom wypłaty porobi, potem haracz na ZUS-y, a na końcu dla siebie już prawie nic nie zostaje.

Matka ciężko pracuje przy czwórce dzieci, ani chwili dla siebie, nie usiądzie na chwilę, bo a to prasowanie, a to kąpiel, a to ząbkowanie, ale do żłobka nie da, bo tam „brojlery” chowają. Tak, tak, trudno się dziwić, że Polacy nie potrafią być wspólnotą, jeśli już niemowlęta są przez mamusie i tatusiów straszone „brojlerami” – zabawa w żłobku, np. grzechotanie w rytm muzyki, albo zajęcia sensoryczne to według wielu matek Polek i tatusiów Polaków „chów brojlerów”. Podążając za tą logiką: gdy prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski otwiera nowe żłobki, bo to był i jest jego priorytet, to jak widzimy, niszczy rodziny.

Pozostałe przysłówki do opisu pracy jakby zatrzaśnięte w sejfie, do którego autorzy zgubili klucze, tudzież kody. Wiadomo. W epoce kodów pin, puk, identyfikatorów, gdzie „hasło masło” już nic nie otwiera, w głowie robi się jajecznica, a umiejętności językowe tracą rumieńce. Jaka może jeszcze być praca? Po latach ciekawej pracy. Po dziesięciu godzinach konstruktywnej pracy. Po całej nocy niehańbiącej pracy w szpitalu. O 17 wyszła z zakładu, gdzie oddawała się satysfakcjonującej pracy przy nowoczesnej frezarce, i z żalem szła do domu, gdzie czekał na nią drugi etat przy zdziecinniałym mężu i niedołężnym teściu.

Po przeczytaniu reportażowej książki Marka Szymaniuka „Zapaść. Reportaże z mniejszych miast” – pewnie już ją czytaliście, a jeśli nie, to bardzo polecam – stwierdzam, że w Niepodległej, której premier chwali się bezrobociem poniżej 6 proc., coś jest jednak z tą pracą nie tak. W małych i średnich miastach, takich jak Prudnik, Bielawa czy Hajnówka, opisywanych przez Szymaniuka na podstawie pogłębionych rozmów z ich mieszkańcami – pracy nie ma. A to zamknięto zakłady, a to rządzą znajomości. Młodzi wyjeżdżają lub robią na „nielegalu”, starsi usychają z tęsknoty „same jak palec”.

Tymczasem duże miasta rosną, praca w nich jest. Moja przyjaciółka, która jest kadrową (po nowemu – dyrektorka do spraw human relations), mówi, że brakuje jej ludzi do pracy. Szkolą, ile wlezie, szukają za granicą. Sama zastanawiam się, co jest nie tak, że ja również pracę mam i pracuję dużo – przecież boomersi powinni już być odrzucani na boczny tor. Skupiać się na swoim poziomie cukru, działce (ups, nie mamy, bo ziemia dla nas za droga), tudzież wyjazdach na plaże Egiptu, które obiecywał nam Jarosław Kaczyński. A tymczasem od roczników urodzonych w latach 60. lub 70. otrzymuję służbowe mejle pisane np. o 23 lub 5 rano. Ostatnio mój znajomy neurochirurg, lat 50, skarżył się, że musi brać dyżury i dużo operuje, bo nie ma młodych do pracy.

Dlatego gdy przewodniczący Tusk oraz minister Czarnek otrzymali niedawno mandaty za przekroczenie prędkości, pomyślałam, że szkoda, że te osoby tak się spieszą. Osoby, które nie potrafią stosować się do przepisów, a co równie ważne, nie potrafią narzucić sobie odpowiedniego tempa, nie są dobrymi liderami. Osoba, która się spieszy, najpewniej spała za długo. Źle zorganizowana, nieleczona cukrzyca? By nie spieszyć się, warto wstać wcześnie, np. o 5 rano lub 6 – każdy jogin i lekarz potwierdzą, że to zdrowo. By nie spieszyć się i nie narażać życia innych uczestników ruchu, np. bezbronnych pieszych, należy lepiej się zorganizować. Czasami oznacza to robić mniej.

Znajoma lekarka pracująca w Szwecji opowiadała mi, że tam na każdego pacjenta ma dokładnie aż 30 minut! Ponadto gdy kończy się jej zmiana, a napiera kolejny pacjent do gabinetu, to wkracza pielęgniarz czy szefowa pielęgniarek i ostro protestuje: „No co ty robisz, twój czas minął, zaraz przychodzi twoja zmienniczka, pakuj się i wyjdź z pracy”.

Dlaczego Donald Tusk oraz Przemysław Czarnek pracują tak ciężko? Czy to wina systemu, który sami tworzą? A może są przeświadczeni o swojej wielkości i misji ratunkowej. Oto pędzi Czarnek, by szybciej niszczyć edukację polską – chroni polskie dziewczęta przed wiedzą i wolnością osobistą. By wykazać się przed zarządem Ordo Iuris i zarobić na kolejny grant na chrystianizację globusa? A Tusk pędzi, bo w mokrych snach widzi siebie młodego i szybkiego niczym Kylian Mbappe? Światowca z ekstraklasy dryblującego między rzekomo słabo zorientowanymi frajerami z okręgówki… Minister Czarnek zwala winę na kierowcę. Co to za szef, który nie potrafi asertywnie zwrócić uwagi podwładnemu, a potem jeszcze donosi!

A może tak mkną, bo nie potrafią zlecać zadań lub podzielić się obowiązkami w pracy z kimś, hm, z Bielawy, Giżycka czy Doniecka? Lider zabiegany, zaorany, wiecznie w pośpiechu – nie jest cool. Katastrofa gwarantowana. Znaczy: nie potrafi zmienić wykańczającego nas systemu, tylko w tym systemie jest trybikiem.