Okno życia

Gdy ojciec choruje, ja wstawiam się do okna życia. Może ktoś mnie przygarnie. Dzięki temu dzieci nie będą widziały, że matka jest bezradna. Raz, dosłownie raz, schowałam twarz w dłonie, zwieszając głowę, i od razu czuły Antoś zapytał: „Mamo, co ty robisz?”. „Nic, synku, masuję sobie pamięć”. Dobrze, że jest łazienka. Każdy rodzic wie (ups, mama i tata), że WC to taki nasz gabinet terapeutyczny. Można się zamknąć i ma się parę minut luksusu na wypłakanie, a następnie makijaż.

W poniedziałek wyjęła mnie z okna życia życzliwa O. Wstawiła mnie do siebie. Długowłosa piękność, historyczka sztuki światowego formatu, więc nie musi prostytuować się dla Glińskiego. Fajnie byłoby pohuśtać się w jej wielkiej miękkiej torebce. O. ma zawsze świetne torebki, bo nosi albumy i katalogi. Tam bym się schowała i taki kokon by się zrobił. Ona idzie ulicą, a ja się kołyszę i patrzę na zamieć styczniową. Niańczymy się tak nawzajem z O. już ze trzy dekady.

Przesiedziała u mnie rozpad związku, bo siedzenie w „ich” mieszkaniu przez pewien czas ją wytrącało, a były partner miał w dodatku w zwyczaju wciskać przycisk domofonu i „napastować” ją kwiatami. To były czasy przed esemesami, więc rozhuśtany adorator musiał fatygować się osobiście ze swymi szantażami. Dziś wystarczy smartfon i można byłemu chłopakowi czy mężowi a to filmik wysłać, a to foto ze wspólnego obiadu z rodzicami. Ale bywało dużo straszniej. O. ma dużą torebkę, ale nie ma już macicy. I to przeszłyśmy.

We wtorek wyjął mnie z okna życia przyjaciel z liceum. Jeśli udało nam się wspierać we wspólnym przetrwaniu lekcji z niemieckiego w liceum Zamoyskiego, to znaczy, że możemy na siebie liczyć. M. zaprasza pod pretekstem całej góry ubrań, z których wyrósł ich synek. Rósł tak szybko, że jednych spodni deszczoszczelnych to nawet nie zdążył założyć. Nowe są, w opakowaniu. Barter kwitnie w czasach drożyzny i „no waste”. Nie pamiętam, kiedy coś nowego do ubrania sobie albo Antosiowi kupiłam. Synek M. nie w sosie, nos na kwintę. Jak ja go rozumiem… Prosi mamę do siebie. „Mamo, ja nie wiem, ja nie umiem znaleźć tej metafory”. Kochanowskiego odrabia. Mają szukać metafory. Może w szafie? Czasem nie warto. Czasem lepiej między oczy walić prawdę.

Nie lubię porównania sprawy Pegasusa do „polskiego Watergate”. Po pierwsze, w latach 70. w USA część obywateli ufała prezydentowi Nixonowi, a ten skandal część z nich rozczarował. Mamy 2022 r. w Polsce. Tu nikt już politykom nie ufa. Po drugie, afera Watergate to był tzw. prawdziwy skandal. O czym my dziś mówimy? Przecież w Polsce akceptujemy, że Obajtki kradną, a gdy marszałek Witek robi reasumpcję, to co najwyżej temat na trzy memy.

Po trzecie, lata pandemii już zupełnie rozczarowały wielu z nas mediami. I słusznie, bo większość programów to albo tępa propaganda, albo handel strachem. Ludzie wolą „odpalić” kolejny serial albo pójść na życiodajny spacer do lasu, upiec chleb z żoną, wychylić pół litra bimbru z kolegą, poczytać zbiór wierszy, niż śledzić, co słychać u senatora Krzysztofa Brejzy. Komisja? Zapytajmy o wyniki komisji smoleńskiej. Ciekawe, jaki byłby wynik takiego badania.

Oczywiście, że temat podsłuchów czy wpływu obcych służb na nasze bezpieczeństwo jest kluczowy i trzeba go wyjaśnić. Oczywiście, że my żyjemy tym, jak opłacić rachunki za gaz, i tym, czy nasz biznes upadnie. Moja bliska przyjaciółka jest samotną mamą i młodą nauczycielką. Jej pensja nauczycielska to 2,8 zł. Watergate w czasach inflacji? Trwa walka o przeżycie.

Ale sprawa Pegasusa nie wzbudza w wielu nas empatii względem podsłuchiwanych też dlatego, że my sami już dawno zostaliśmy zgwałceni i pozbawieni prywatności. Przez zajęcia online oraz narzędzie do śledzenia dzieci jestem zamęczana sprawozdaniami z tego, co się dzieje w szkole, w przedszkolu. W kamerkach na zoomie widzę dziecięce pokoiki kolegów Antosia, wiem, że pani od polskiego nie jest w stanie zapanować nad klasą, widzę plansze od angielskiego…

Po co mi ta wiedza? Gdzie jest prywatność dzieci i nauczycieli? Szkoła to był kiedyś świat dziecka, a matka nie musiała sobie tym obarczać psychiki. Wykład na studiach to było misterium (no, o ile był dobry), które działo się między studentami a profesorką. A teraz, cóż, może jest na jutubie, każdy to widzi. Banki wiedzą o nas wszystko, hotel nie przedłuży doby, jeśli nie mamy karty kredytowej, przystanki są monitorowane i już nie można po prostu zapić się i zasnąć na przystanku bezkarnie…

A smartfon? Mój smarfton nie rozpoznaje mojej twarzy, gdy mam maseczkę. Na pewno wie o mnie więcej, niż ja sama o sobie potrafię zeznać w celi. Czy ktoś pamięta karierę słowa „szumidło”? To była afera z 2018 r., a mam wrażenie, że to czasy odległe niczym upadek Konstantynopola. Nikomu nie żal podsłuchiwanych elit, bo my, malutcy, sami jesteśmy całą dobę na podsłuchu. Trudno się dziwić, że moda na stare nokie trwa.