Codziennie nowy horror

Czasy straszenia glutenem minęły bezpowrotnie jak dyliżanse pocztowe. Nawet smog, zabójcze foliówki, ślad węglowy, niebieskie światło ekranu i laktoza nie cieszą się już wielkim powodzeniem. Poza kadr wyleciał bliski mi rak jelita. Jestem wszak „ambasadorską kolonoskopii”. Pierwsze „oznaki starzenia” widać też na koronce. Im więcej ozdrowieńców i nowych szczepionek, i wielkie pustki, jakie uczyniła nam sflaczała krzywa covidowa na Stadionie Narodowym, tym media i przemysł straszenia powoli szukają innych horrorów.

Mój przyjaciel drwi ze mnie, że ja nie lubię horrorów. Ta Agata to nie rozumie, że to film. To prawda. Na dobrych horrorach siedzę cały czas z zasłoniętymi oczami, sporadycznie tylko rozwierając palce, by zerknąć na scenografię. Szkoda mojej forsy na bilet. A tandetne horrory to strata czasu, lepiej obejrzeć sobie z dzieckiem pięknie ilustrowaną książkę o Układzie Słonecznym i upewnić się, że w narodowej szkole nie wprowadzili narodowego kursu z płaskoziemstwa.

Słyszałam, że amerykańscy płaskoziemcy ogłosili na pewnej swej grupie w internetach, że cieszą się, iż z roku na rok jest ich więcej na całym… globie. No. Jeśli glob może być płaski, to żaden horror nie będzie straszniejszy niż nasza teraźniejszość.

Teraz nadeszły inwigilacja i totalitaryzm higieniczny. Wraz z rozwojem sztucznej inteligencji i cyfryzacji tzw. oni już mniej zajmują się truciem nas cukrem, glutenem i chemią, ale zajmują się podglądaniem nas, tropieniem, kolekcjonowaniem informacji o tym, jak się poruszamy, jakie mamy nawyki, na kogo głosujemy, co jemy i czy się szczepimy. Jak niczego nieświadome barany, stłoczeni w wagon z napisem „ludzkość”, wywożeni jesteśmy codziennie do obozu, gdzie wita nas napis „dane czynią wolnym”. Im więcej oddasz „im” danych, tym z większej liczby ułatwień będziesz mógł korzystać.

Czy nasze zdrowie psychiczne jest w stanie sprostać playliście, w której każdy nadawany utwór to horror, który ma nas straszyć? Nie jestem lekarką psychiatrii, ale wystarczy spojrzeć na statystyki samobójstw wśród dzieci i młodzieży. Rosną. Samookaleczanie się jest już chyba tak „modne”, że przy nim bulimia to normalka. Po lekturze książki „Szramy” Witolda Beresia i Janusza Schwertnera utwierdziłam się w tym, co od dawna obserwuję jako rodzic: że polski psychosystem, zamiast wspierać dzieci i młodzież, tylko pogarsza ich stan. Dzieci są najdelikatniejsze, a rodzice, sami często zalęknieni albo pozbawieni wsparcia państwa, idą wraz z dziećmi na dno.

Czym lęki znieczulały starsze pokolenia? Oczywiście wódką. To zostało. Mój osiedlowy sklep spożywczy wygląda jak piramida żywieniowa po wrzuceniu do wirówki. Wszystko jest w moim sklepie na odwrót. To, czego powinno być najwięcej – warzywa i owoce – wciśnięte w mały koszyk z boku. Tego, czego powinno być jak najmniej i co powinno być nie do kupienia w niedzielę, czyli alkohole – tanie i zajmuje połowę sklepowych półek. Czy jest chleb żytni? Czy są gruszki? Nie. Ale jest czterdzieści rodzajów papierosów i czterdzieści rożnych flaszek, w tym piwo po trzy złote. Narodowy Program Żywienia: na dole morze wódki, na czubku jaś fasola.

Straszeni i poprawiani przez 24 godziny przez media, internet. Straszeni przez księdza, bo kościelna nauka to nauka oparta na lęku, na wbijaniu do głów, że wszystko to twoja wina, wielka wina, bo grzeszysz. Do tego opresyjna szkoła z librusem – tatuś bez wychodzenia z domu widzi, że jesteś niedostateczny. Młodzi do alkoholu dodają garść pigułek. Prozac? „Kraina prozaca” to dziś powieść z rodzaju „Kubusia puchatka”. My na studiach dopiero się oswajaliśmy z antydepresantami; były niczym gra w golfa, coś, co bogaci robią w amerykańskich filmach. Dziś, przynajmniej w większych miastach, gimbaza na potęgę miksuje alko z antydepresantami.

Patrzę na mój nawilżacz powietrza. Low, medium, high. Proste. A poziom lęku? Miałam szczęście. Na co dzień raczej „low”. Mądrzy trenerzy nauczyli mnie nigdy nie stresować się na zapas, bo wszystko załatwiali starą maksymą „nie myśl o następnej rywalce, graj swoje”. Wielka inwigilacja? Nie myśl o następnym horrorze. Pomyśl, że dziś możesz korzystać i przecież ty korzystasz dokładnie z tych samych narzędzi co „oni”. Też możesz „ich” inwigilować. Firmę, urząd, a nawet, jak pokazał Snowden czy Nawalny, prawdziwe „asy” wywiadu mogą być obserwowane.

A zresztą prywatność to przecież mit. Nigdy jej nie mieliśmy. Dozorczyni lepiej pamiętała, z kim spałaś dwa miesiące temu, niż ty sama, sąsiad z bloku dobrze widział, ile butelek lądowało w twoim śmietniku, a uśmiechnięta koleżanka z korpo wszystkie ploteczki z kuchni zanosiła co tydzień do szefa.