Palec Boży wskazujący

Nagle coś się przypomina, jakiś fragment pamięci puszcza pąk; nie wiadomo po co zaskakuje jak fontanna zimą. Przypomniało mi się, że byłam w stanie objąć na pianinie oktawę palcami jednej dłoni, a działo się to w czasach, gdy moi rodzice wpadli na pomysł, że za pomocą studentki Akademii Muzycznej im. Chopina nauczą mnie grać na starym pianinie po dziadku Wiktorze.

Ja wiem, że amerykańscy psychologowie, behawioryści i marketingowcy powtarzają „you can do it”, ale zapewniam, że w przypadku mnie i muzyki mamy „you cannot do it”. Gdyby pianino nasze mogło wyskoczyć przez okno, by mojego złego dotyku uniknąć, mielibyśmy samobójstwo gotowe. Bez pomocy dzielnych rosyjskich zaborców.

Alabastrowy mój palec służy mi do pokazywania. Niestety nie pokazuje ciekawych zakątków świata na globusie, tylko służy do pokazywania mężowi i dzieciom, co mają zrobić. Nie wiem, jak sprawy się mają u Państwa partnerów i dzieci, ale u moich jeden ścisły lockdown okazał się dziś dalekim wspomnieniem, które przywoływane jest z trwogą niczym pierwszy rozbiór Najjaśniejszej.

Być może u niektórych to mężowie pokazują palcem kobietom, co ma być w domu zrobione – wierzę. Umiejętności nabyte przez lokatorów naszej wspólnej celi – bo w lockdownie mieszkanie z portu, do którego zawijaliśmy między licznymi wypłynięciami w teren, stało się celą, w której na ścianach widelcem drapaliśmy liczbę dni do czasu wyjścia na wolność – rozpłynęły się w sinym smogu.

Przez grudniową mgłę wspominam, że syn bez pokazywania palcem wyjmował naczynia ze zmywarki. Mąż bez pokazywania, co ma pokroić, czym i o której godzinie – samodzielnie robił zapiekanki warzywne. Młodszy syn po wywaleniu z biblioteczki kolekcji książek o dinozaurach odkładał je na miejsce bez pokazywania palcem. Również walające się na podłodze spodnie zdjęte i tworzące kłębowiska, o których Magdalena Abakanowicz nawet nie śniła, bywały przez panów odwieszane do szafy bez pokazywania palcem.

Palec mój co prawda nie odpoczął w czasie lockdownu, bo był zajęty walką o przetrwanie – siekałam dużo warzyw na sałatki – ale przynajmniej żenujące pokazywanie innym, co mają robić, było mu odpuszczone.

Nie jestem nauczycielką, bo nie lubię mówić innym, co mają odrobić. Nie jestem Kaczyńskim ani Przyłębską, bo nie lubię grozić paluchem i pokazywać innym, jakie są idealne rodziny.

Drogie matki, żony, córki. Jesteśmy bohaterkami i za mało się chwalimy. O lekarkach i pielęgniarkach to nawet nie wspominam, bo i bez pandemii jawią mi się jako święte. Narażają swoje życie, lecząc pacjentów, a jednocześnie opiekują się rodzinami. Im dłużej trwa pandemia, tym bardziej przekonuję się, że sobie przede wszystkim, ale też naszym bliskim w celi musimy odpuszczać. Mąż nie sprząta? Okej, trzeba mu palcem pokazać, ale może za to wyprowadza psa i robi dobre masaże?

Palcem teraz pokazuję na Was i na siebie. Jestem na podium razem w Wami wszystkimi. Brawo. Panowie nadal często nie widzą brudu, otwierają szafkę i szczęka im opada, bo „nie mamy oliwy? Nie mamy kawy? O, dzięki Bogu mam mały słoiczek kawy inki, uff”. Dzięki Bogu? A może dzięki mnie, bo pamiętałam, żeby kupić? Panowie nadal, gdy czegoś nie ma albo coś jest niezrobione, zaskoczą Was miłym: „Nie kupiłaś zupy? Nie pamiętałaś zaszczepić dziecka drugą dawką na odrę, różyczkę? Jak to, syn nie ma paszportu? Jak to się stało? Syn ma katar, jak do tego dopuściłaś?”.

Mimo że pierwszy lockdown nie był dla mnie totalny, bo codziennie uprawiałam partyzantkę leśną, wywożąc dzieci i siebie, by biegać w przyrodzie, to sporo przestawił mi w głowie. Po pierwsze, mogę przestać marzyć, że znikną wokół mnie ludzie, którym nie trzeba mówić, co jest do zrobienia. Drugi, trzeci lockdown nic tu nie zmieni. To jak ze mną i serialami. Nie oglądałam, nie będę oglądała, choć czasem z bólem zębów przymuszam się do jednego odcinka, żeby nie być dziadersem.

Po drugie, więcej się chwalę do lustra. Grono wytykających nam wady jest większe niż grono wspierające i pandemia jeszcze bardziej mnie o tym przekonuje. Nie tak nosisz maseczkę, nic nie da jedzenie kiszonek, bo choroby nie unikniesz, po co wysyłasz dziecko do przedszkola, no co ty, Wigilia na zoomie, bez sensu, my się spotykamy z babciami, właśnie pakuję dzieci do babci – każdy powód jest dobry, żeby wytknąć nam, że coś robimy gorzej.

Dlatego ja chwalę się sama. Czasem nawet na głos. Kiedyś uznałabym to za żałosne, a dziś polubiłam ten stan. Bilans nie jest zły: mam pracę. Szukałam jej i znalazłam. Mam dalsze plany przedsiębiorcze mimo wirusa, na przekór mu. Nie przytyłam na pandemicznych „małych przyjemnościach” w postaci podjadania non stop. Nie popadłam w pandemiczne chlanie wina. Moje dzieci jeszcze niewyrzucone z zajęć za przysypianie na zdalnych lekcjach lub jedzenie w trakcie tychże lekcji. Mój starszy syn miał prawie 100 proc. frekwencji na treningach i meczach mimo zakazu samodzielnego poruszania się przez nastolatków – co oznacza, że na tylu treningach byłam jako szoferka. Zadbałam o moje stare auto – dzięki temu zjechaliśmy setki kilometrów po województwie. Młodszy syn nie ma próchnicy i nauczył się pisać. Daję sobie radę z latoroślą bez pomocy dziadków i babć – nauczyłam się prosić zarobionego po pachy brata i innych o pomoc.

Czy narzekam? Nie. Odciążam służbę zdrowia, jednocześnie płacąc na nią 483 zł miesięcznej składki. Chwalmy się za to, drogie Panie, nawzajem, bądźmy elastyczne, bo jak nie my, to kto? Władza nas się boi, miast nam kibicować, pytać, jak może nas odciążyć, a oczekiwania mężczyzn wciąż rosną. Chwalmy pana – może być. Chwalmy panie – koniecznie.

Dwa dni temu jechałam warszawską taksówką. Kierowca powiedział, że wylatuje na Sylwestra do Szwecji, bo „ma tam metę”. „Nie boi się pan kwarantanny?”. „Nie, po prostu przedłużę pobyt, tam jest luźniej, nie ma takiego straszenia ciągle wirusem, ludzie są otwarci. Przeczekam. Prawdę mówiąc, to liczę na kobiety. Że tu w Polsce kobiety coś zmienią, to wtedy wrócę, bo ja już nie mam sił, do emerytury tylko sobie dorabiam”.