Bez pracy mamy wielu kołaczy

Bez pracy mamy dużo kołaczy. Język polski się odmienia i zmienia; to i przysłowia powinny. Nie wiem, co dzieje się z biernikiem, ale chyba wypiera go bezczelny dopełniacz. Zgubiłem buta, jemy „torta” (słyszałam kilkakrotnie!), szukam kebaba, posłałem mejla. Przysłowia za to trzymają się mocno, mimo że są często nieadekwatne do czasów. Siedzą nam przysłowia w pamięci, ale wyglądają jak zardzewiałe szyldy po usługach czy sklepach już dawno wymarłych. U nas w mieście pod neonem starego kina Femina jest dziś dyskont, zwykła biedra.

Bez pracy nie ma kołaczy? Są kołacze, bo są zasiłki i pomoc społeczna. Kołacze mi się ta myśl po głowie, od kiedy w mojej bańce fejsbukowej udostępniać zaczęto najnowszą statystykę GUS, gdzie podają, że większy niż cztery lata temu, już zaprawdę całkiem spory odsetek ludności w Niepodległej nie pracuje. W komentarzach dominują kpina, żal, gorycz oraz domniemanie, że jak nie pracują, to pewnie piją albo „siedzą w domu”, a my na nich harujemy.

Czy nie czas inaczej postawić sprawę? Czy pracowanie nie jest przereklamowane? Piszę to jako pracoholiczka, która przed każdym ustawowym dniem wolnym, np. 1 listopada, dostaje napadów paniki. Święta religijne nie dotyczą mnie, więc wręcz ostentacyjnie biorę się do roboty, wykorzystując wszelkie alelluje, bożenarodzenia, a w zaduszki to biorę dodatkowe nagrania pęczkami, bo na groby bliskich chadzam zwykle w ich urodziny lub wtedy, gdy poczuję tęsknotę, a nie w dniu, gdy tłum wali do linii cmentarnej. I tak przecież od urodzenia jedziemy wszyscy po linii cmentarnej. Zaś święta narodowe najlepiej uczcić patriotycznym płaceniem podatków lub sprzątaniem lasu, więc pracą. Dlaczego ludzi, którzy pracują, tak bardzo drażnią ci, którzy nie pracują?

Może wśród niepracujących rodzi się jakaś forma nowego dandyzmu i część niepracujących to wcale nie alkoholicy spod żabki, tylko subtelne fircyki, arystokraci ducha, ćwiczący jogę, tworzący muzykę w sieci, gotujący potrawy slow food i spędzający czas na czynieniu rzeczy pięknych i pożytecznych?

Może to ludzie zajmujący się ratowaniem świata? Czytają ludziom niedowidzącym książki na głos? Może zbierają elektrośmieci, zamiast je wytwarzać? Albo wynalazcy? Albo włóczykije na veturillo przemierzający świat?

Od lat wydawcy polscy informują, że czytelnicy i czytelniczki czytają na potęgę wszelkie książki o władcach, królowych, królach, a trzymająca się mocno dawna arystokracja przysparza nawet ministra Glińskiego o mokre sny, czego dowodami były miliony przekazane rodzinie Czartoryskich i nasza opieszałość w zmianie ustawy reprywatyzacyjnej. Nostalgię wzbudza zubożała rodzina szlachciurów, której z chęcią odpalimy jakiś pałac, hotel czy fabryczkę wraz z mieszkaniami pracowniczymi w bonusie.

Dawniej można było nie pracować, a teraz rewolucyjny zapał trzyma się mocno? Dziwne to, bo ze stachanowców to się nabijamy, a „Człowiek z żelaza” wzbudza w nas grozę. Żywot niepracującej księżniczki podoba nam się w książkach, a niepracująca władczyni swego wolnego czasu w XXI w. już wzbudza obrzydzenie? Czy naprawdę seksi jest być „zarobionym”, jeździć na szkolenia z firmą oraz dyndać służbową smyczą z kartą magnetyczną z naszym zdjęciem jak królewskim łańcuchem – jestem niewolnikiem korpo, ale zobacz, jakie to fajne, mam wizytówkę, a nocny portier zna mnie po imieniu i częstuje ostatnią fajką. Na pytanie: „co pani robi w życiu” wstydzimy się odpowiedzieć „nic”? Robienie nic może być przesypianiem życia, ale może być też z niego korzystaniem, długimi wakacjami, wieczną podróżą.

Oczywiście jest grupa ludzi, np. ja, którzy lubią swoją pracę. Ja lubię pracować, bo wtedy odpoczywam od rzeczywistości. Ale jest wiele osób, które cierpią w pracy, bo praca ich wykańcza fizycznie i mentalnie (mnie też, dlatego od lat się rehabilituję, ale zwykle kocham się w moich trenerach, więc to się „zeruje” jakoś). Niektórzy mają niską odporność na stres. Nie lubią rywalizacji, boją się szefowych, każde zebranie pracownicze czy raport okupują braniem antydepresantów. Nie wspominam nawet o ludziach chorych czy nie w pełni sprawnych – naszym obowiązkiem jest, by oni nie musieli pracować. A że „Polska to chory kraj”…

Dlaczego to takie nieprzyjemne „pracować na kogoś” lub „pracować za kogoś”? Gdy widzę kobiety, które wybierają ciążę spokojną i nie chcą w ósmym miesiącu biegać do roboty – cieszę się bardziej niż ten ich pływający embrionek. Ja urodziłam w biegu, ale może nie każda lubi biegać z brzuchem? Moje podatki niech idą im na zdrowie.

Najbardziej ludzi drażni, gdy nie pracuje kobieta. Kobieta na zasiłku – albo rozbrykana dandysica, albo zagubiona, rozmemłana, śpiąca do południa wykształciucha. Jak nasz naczelnik – kobieta, na którą pracują inne lub inni, nie daj Boże jakaś poetka lub babsztylica. W kinie w środku dnia wzbudza gniew połączony z zawiścią. Żeby chociaż była cierpiąca i urobiona siedzeniem z dziećmi lub szorowaniem podłogi albo staniem przy garach – to nam pasuje. Jak nie w zarządzie, to przynajmniej w domu niech się depresji dorobi.

Kobiety wstydzą się nie harować. Znam schorowane emerytki i pewne siebie inżynierki, które, chociaż stać je, to nie biorą pomocy do sprzątania, tylko same po pracy myją okna, bo wstydzą się męża i sąsiadek. „200 zł za mycie okien komuś płacić? To sama nie możesz umyć?”, pyta mąż żony?

O ile wszyscy ci „bezrobotni” nie pracują, bo tak wybrali – to ja się cieszę tym, że mają inne sposoby na życie niż mój. Jeśli nie pracują, bo są chorzy, to może są chorzy, bo przepracowani? A jeśli chcą pracować, a zajęcia dla nich brak – to wtedy mamy problem poważniejszy niż podśmiechujki fejsbukowe.