Nie tak miało być
Podnoszenie powiek się robi. To wiem. Znajome robiły. Ja to nawet lubię, jak mi powieki opadają na dekolt, bo czasem lepiej nie widzieć i być niewidzialną. Przeszczepy włosów koledzy sobie robią. Wiem, chociaż niektórzy wpadają na zabieg podczas wycieczki do Wiednia lub Londynu – żeby dyskretniej z tym łysieniem było. Takie „pierwsze objawy starzenia”, jak to ujmują kopiwrajterzy, zwisają mi kompletnie – niżej niż skóra pod kolanami.
Jest gorzej i to dużo. Jestem już tak mocno podstarzałą matką, że niektóre dzieci moich znajomych zdają się być starsze ode mnie, a ostatnimi laty jest o wiele smutniej. Dwie bliskie mi koleżanki straciły dzieci. Przestałam już dawno chodzić na wesela, a nawet imprezki rozwodowe, a zaczęłam na pogrzeby. A przecież ciągle mówimy o sobie „dziewczyny”. Cześć, dziewczyny!
Nie, nie poroniły, tylko jedna z córek zmarła w wieku studenckim po ciężkiej chorobie, a córka drugiej przyjaciółki zmarła w wieku lat 30., nieszczęśliwie spadając ze schodów. Miałam pisać o tym, jak pięknie jest w deszczu chodzić po Borach Tucholskich, jak ciekawy jest mechanizm wyłuszczarni nasion szyszek, którą zwiedziłam, ale nie mam dziś siły na fajność mimo wakacji. Przyjaciele tacy złośliwi. W wakacje też mi umierają.
Nie tak miało być. „Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego” – jak usłyszę ten psalm na swoim pogrzebie, to wstanę jako zombie i nie ręczę za siebie. Jest mi brak i będzie mi brak zmarłych mi bliskich już do końca, a żałoba tak naprawdę nigdy się nie kończy, bo bywa tak, że im dłużej kogoś nie ma, im starsi sami się stajemy, tym bardziej widzimy, że nie da się tych ludzi, tych dzieci (!) niczym zastąpić, widzimy, ile ich omija, czego nie zdążyli spróbować, zaznać. Żadną modlitwą, medytacją, uważnością, jogą dla staruszek, działalnością na rzecz czy wódką dożylnie nie zastąpi się matkom ich dzieci.
Nie tak miało być. Nasze dzieci miały nas ewentualnie opłakiwać lub odłączać od aparatury, ale też niekoniecznie. Żadna z nas, matek, nie chce być ciężarem dla własnych dzieci. Nasze dzieci miały być od nas wyższe, zdrowsze. Miałyśmy być dla nich lepszymi opiekunkami niż nasze matki – bo przecież wiemy o psychologii dzieci jeszcze więcej niż one i mamy masę ułatwień.
Nie musiałyśmy stać w kolejce po beciki, szyć ubranek, sprowadzać mleka w proszku „z Zachodu”. Czytałyśmy dzieła Winnicotta, Piageta, Golemana, przemycałyśmy zdrowe brokuły, pokazywałyśmy świat, brałyśmy do teatru, miałyśmy dumne widzieć, jak odbierają dyplomy, piszą doktoraty, zakochują się głupio albo mądrze.
Patrzę na Dziewczynę, moją przyjaciółkę, matkę siedzącą w pierwszym rzędzie za urną z prochami swej córki. To jest przecież prawie jej własny pogrzeb, bo kobieta, rodząc dziecko, traci dosłownie część siebie. Jakieś płyny, mazie, wody, krew, łożysko. Pamiętam, jak ją rodziła. Tyle godzin w szpitalu św. Zofii – skakała z nią w brzuchu na piłce, rozciągała się na drabinkach.
Zmieniałam się przy niej z jej partnerem. Nie, już nie są razem. To był jeden z pierwszych porodów w wannie, jakie widziałam. Pamiętam, jak córeczka tej Dziewczyny zaczęła raczkować. Odwiedziłam je, bo bałam się, że dwuletnia przerwa w pracy może moją przyjaciółkę psychicznie wykończyć.
Ale skąd! Żadnego baby blues nie było, to była matka promieniejąca szczęściem macierzyństwa. Mała, ta, która teraz zmieściła się w urnie i stoi przede mną w kościele na postumencie, w kościele, w którym niedawno brała ślub, ta mała, raczkując, dobrała się do mojej torebki, wyjęła kluczyki do auta, ale wsadziła tam swój smoczek.
Śmierć dziecka to życie przerwane za wcześnie i żadne „nie lękaj się” tu nie pomoże, bo jest to życie przerwane podwójnie. Osierocona matka zawsze sprawia wrażenie silnej. Bywa, że pociesza jeszcze wszystkich wokół. Młodego zięcia, cholera, to już nie mąż, to wdowiec.
Córka tej Dziewczyny była młodziutką nauczycielką. Tak młoda, a już dojrzalsza od nas, bo porwała się na rzecz niesamowitą – uczyła autystyczne dzieci języka polskiego. Osierociła matkę, męża, ale i swoich uczniów, a wraz z nimi ich rodziców, bo wiemy wszyscy, co znaczy spotkać w życiu nauczycielkę z powołaniem. Ci z nas, którzy mieli matki bezradne albo nieobecne albo wychowali się bez matek, czasami trafiali na matki zastępcze – były nimi mądre nauczycielki. Mądre to takie, które mają dobry kontakt z dziećmi, a tego na żadnej polonistyce nie uczą – to dar. Słuch do dzieci.
Dziewczyny, jesteśmy już tak stare, że wspieranie siebie nawzajem nie oznacza już tego, do czego się przyzwyczaiłyśmy. Że pójdziemy razem w miasto, że ty u mnie przenocujesz, że w nocy przy winie poczytamy nowe wiersze, że będę kryła cię przed mężem, że wykupimy sobie we trzy tanie wakacje na Kos, że pomogę ci z długami, że pójdziemy razem odebrać moją cytologię.
Dziewczyny, wszystkie byłyśmy matkami, a teraz dwóm z nas życie odebrało dzieci. Na takie macierzyństwo to mnie żaden poradnik nie przygotuje.
Komentarze
Pani Agato, piękny i mądry tekst. Pozdrawiam Panią serdecznie, ja – od prawie 3 lat wdowiec, ale dzieciaty.
„Żadną modlitwą, medytacją, uważnością, jogą dla staruszek, działalnością na rzecz czy wód-ką dożylnie nie zastąpi się matkom ich dzieci…”
Tak, chyba największy ból dla rodzica to strata dziecka (niezależnie w jakim byłoby wieku).
Trochę winnym za niezrozumienie takiego stanu duchowego ponosi „nowa cywilizacja”, która wmawia nam, że życie ma być lekkie, łatwe i przyjemne. A cierpienie (krzyż) to niemodne i zbędne doznanie.
Ps. Osoba wierząca ma nadzieję że spotka się jeszcze ze swoimi najbliższymi, w takiej czy inne formie, po zakończeniu egzystencji na tym padole…
Motto: „Problem polega na tym, że świat jest znacznie bardziej skomplikowany niż szachownica, a ludzka racjonalność nie wystarcza do tego, by naprawdę go zrozumieć.”
Ostatnio oglądałem w youtube kilka filmów analizujących katastrofy lotnicze, ale skupię się na pozytywnym: okazuje się, i warto o tym wiedzieć, że ustanie pracy wszystkich silników samolotu wcale nie musi oznaczać zagłady. Kilkudziesięciotonowa maszyna wcale nie spada wtedy jak kamień, a przy dużych umiejętnościach pilotów potrafi szybować kilkadziesiąt kilometrów i bezpiecznie wylądować!
Historia pana 75 lat, lecącego nie pierwszy raz z kolegą dwuosobowym samolotem tego ostatniego, w Anglii. Podziwiają widoki ziemi. Na wysokości kilku kilometrów pilot zmarł za sterem. Pasażer połączył się z profesjonalistami na lotnisku, a ci zaczęli podawać ma instrukcje obsługi. Za czwartym razem nauczył się lądować, za czwartym podejściem wylądował cały i zdrowy. This is courage.
przejmujący ,prawdziwy tekst!
To tekst o mnie. Dziękuję za ta refleksję Pani Agato. To bardzo dla mnie ważne. My osieroceni rodzice jesteśmy wśród Was…