Twórcy tfu, tfu, tfu

Jerzy Stempowski przewraca się w grobie, ale po to chyba, żeby ustawić sobie jeszcze lepszą ostrość widzenia. Oto jego kokieteryjne felietonistyczne dywagacje na temat pisania, a raczej potrzeby, by od pisania się powstrzymywać, by „papieru nie czernić”, zostały przez „Gazetę Wyborczą” i „Rzeczpospolitą” potraktowane poważnie. Chcąc zwrócić uwagę na nową dyrektywę o prawie autorskim, nad którą to debatuje PE, pozostawili pierwsze strony niezadrukowane.

Puste jedynki w dziennikach to gorsze niż gol samobójczy. Gazet codziennych i tak nikt nie czyta. Tak, jest garstka prenumeratorów, ale chyba nie zorientowaliby się, gdyby na prima aprilis cała gazeta była pusta. Ot, miło coś przewertować przy kawie albo podczas rozmowy przez telefon – to raczej nawyk wertowania niż czytania. (Ja mam prenumeraty cyfrowe, ale czasem mimo to lubię poszeleścić gazetą). Dzienników albo się nie czyta, bo czyta się darmowy kontent lub fejkniusy w sieci, albo się nimi gardzi – a to, że „Wybiórcza”, a to, że „gadzinówka”.

Dyrektywa unijna dotycząca praw autorskich to sprawa, która powinna obchodzić wszystkich, ale Google, politykom oraz biurokratom udało się ją tak zamącić, że albo nic z niej nie rozumiemy, albo mamy to w nosie – jak całą kulturę. Co to w ogóle znaczy „dyrektywa” – jakaś dziwna dyrektor lub lokomotywa? Sama UE ma zły piar, a Strasburg, choć to śliczne miasto, wydaje się adresem odległym, luksusowym i jeszcze bardziej burżujskim niż Davos.

Nie da się ludzi zmobilizować do pomocy twórcom, bo kim oni są, ci twórcy? To jakaś garstka wykształciuchów, z których większość to leniwe pasożyty, rozkapryszone nabotoksowane krowy, pedałki roznoszące AIDS, wariatki żyjące z kotami w schronisku lub wiecznie znietrzeźwieni degeneraci, dziady z gitarami, stetryczali rockmeni z brzuchami, którzy niegdyś wykrzykiwali protestsongi, ale teraz jest dobrobyt, protestować nie ma co. Od dekad tak pokazuje się twórców w mediach. Tak albo wcale. To nie jazzmeni czy kompozytorki oper uczestniczą w ważnych debatach publicznych. Wolimy tzw. ekspertów – mamę Madzi albo coacherkę seksualną.

Twórcami bywają dziennikarze. Ci z kolei to zdrajcy ojczyzny. Chcą pisać dla Niemca. Reportaże odsłaniające korupcję, dzieła, na które potrzeba wielu miesięcy pracy, sprzętu, podróży, ubezpieczenia? To fajna przygoda, niech się sami sponsorują ci mali detektywi nasi od wołowiny i afer finansowych.

O twórcach tekstów naukowych nawet nie wspomnę. Prawo samo napisało się dawno temu w Rzymie, biologia szumi w korze drzew, historię napisał Kadłubek i już wszystko popłacone było.

Od wielu lat prowadzę program o książkach w TV. Zaczepiają mnie widzowie w autobusie i na ulicy i opowiadają, że „współczują mi”, „podziwiają mnie”, bo oni „na szczęście od czasu lektur szkolnych już nie muszą czytać”. Inni tęsknie oznajmiają, że na czytanie nie mają czasu. Autorów książek nie kojarzą, ale „fajnie ci autorzy mówią”.

Twórcy nie mają mundurków jak lekarki i pielęgniarze ani nie walą w nic kilofem, ani nie chodzą na korposmyczy (choć czasem i owszem) – to ludzie bezkształtni. Efekt pracy twórcy, np. partytura czy strona z wierszem, jest traktowany od czasów sprzed internetu i dziś jak powietrze – ot, muzyka zawsze była, a wykonawcy czy kompozytorzy naturalnie sobie i tak by ćwierkali niczym śpiewające wróbelki. A do ptaków to i postrzela się z przyjemnością. Jak wyginą, nikt nie zauważy.

Strajk nauczycieli czy tramwajarzy – to zauważalny strajk. W telewizji widoczny dla zarządu i widzów byłby jedynie strajk operatorów i oświetleniowców, ale nie twórców telewizyjnych. A jak wyłączą radio? To się włączy spotifaja.

Większość polityków zdaje się kulturą w ogóle nie interesować. Inni, jak minister Gliński, kultury nie lubią i wolą ją niszczyć. Twórcy bywają krytyczni i trendy – zło, zło, zło. Bywam regularnie w teatrze, galeriach, filharmonii i operze. Zaprawdę powiadam wam, spotykam tam ciągle te same twarze na widowni i nie jest to twarz Schetyny, Kopacz, Kaczyńskiego, Boniego czy Zalewskiej.

Jaki mają politycy pomysł na kulturę w sieci? Jaki, bo nie słyszałam sensownych, konkretnych wypowiedzi żadnej polityczki, żadnego mędrca z PiS czy PO? Czy na widok Zuckerberga nie mają ochoty paść na kolana i modlić się do niego? Wow. Harvard. Wow. Chodzi w T-shircie. Wow, ale to wymyślił. Zróbmy dokładnie tak, jak on mówi, bo jak on z tej Doliny Krzemowej do UE przybywa, to przy okazji może w naszym zaścianku pod Krakówkiem otworzy biuro Google, zatrudniając kilku naszych genialnych młodocianych internautów. Algorytmy? Ktoś kuma czaczę? Chińczycy nimi coś cenzurują? To może i u nas wykorzysta to Naczelnik? Zróbmy tak jak wujek Google z Zachodu podpowiada.

A dzieła? Jak dzieci – wszystkie są nasze, wszystkie niech będą darmowe. Kolektywizacja wsi i twórców bis. A twórcy w imię czego mają oddać za darmo swoje prace dla ludności miast i wsi? W imię wolności słowa. Bo słowa i piosenki to nie obraz Leonarda czy jabłka wyhodowane przez rolnika – nie ma po co za nie płacić, można je sobie kraść bezkarnie bez cytowania albo wywalić do recyklingu, albo napalić nimi w piecu.