Nie wieże

Pójdzie pani prosto, minie wieżę kard. Nycza, tę z purpurowym dachem, potem przy tym złotym a skromnym wieżowcu Rydzyka w prawo, minie pani twintowers Kaczyńskich, sklep Rossmana, dwie Żabki, trzy Biedronki i tam powinien być przystanek w stronę Centrum Zdrowia Dziecka. Czy to jest deglomeracja, czy to jest innowacja, czy to jest to jest ta zapowiadana przez rząd ekoprzyjaznarewolucja?

Nasi męscy biznesmeni-wodzowie zamiast brać przykład z działającej bez pomocy niebios i zbiórek na tacę Grażyny Kulczyk, budują nam tu mazowiecką parodię Manhattanu. Pierwszy był inżynier Lew Władimirowicz Rudniew, który zaprojektował w prowincjonalnym mieście na mazowieckiej równinie wysokościowiec o nazwie PKiN, a teraz prezes Kaczyński musi mieć wyższy, a nawet dwa takie, jak szampon z odżywką. Warszawa to nie Nowy Jork, gdyż wyspą to my możemy zostać, ale ewentualnie wyspą śmieci, bo ich wywóz drożeje z prędkością światła. Oceanu to tu nie widać. Ni oceanu, ni Long Island.

Zaprawdę budowanie wysokościowców po zamachach 11 września nie wydaje mi się udanym pomysłem. Jak prezes nie wie teraz, co z tymi wieżami zrobić, to może niech je wstawi tam na Manhattanie – została im dziura po tych zburzonych. No i też nie za bardzo rozumiem, dlaczego mają być akurat dwa bliźniacze budynki? Po co takie naśladownictwo amerykańskich pomysłów? Niechaj narody widzą, że partia i wódz nie gęsi, swoich budowniczych i styl narodowy w formie mają. Takie wieżowce wieczorami pustoszeją, centrum umiera, a za dnia zużywają prąd (węgiel) na klimatyzowanie biur, serwując pracownikom alergie, grzyb, przeziębienia.

Jeśli fundacja i Instytut im. Lecha Kaczyńskiego potrzebują siedziby, to czy nie lepiej skonsultować się z doświadczonymi polskimi liderami fundacji, takimi jak Grażyna Kulczyk czy Jerzy Owsiak, i skorzystać z ich know how? Nie zawsze robienie interesów z kuzynami wychodzi na dobre – z rodzinką najlepiej wychodzi się na zdjęciach.

Lider empatyczny, zmieniając krajobraz architektoniczny danego miejsca, powinien wykazać się troską o historię i wizjonerstwem, a tego w deweloperskich planach wodza z Żoliborza nie widzę. Za to udało się to Grażynie Kulczyk i to już dwukrotnie. Dzięki niej stary zabytkowy browar poznański tętni życiem, a prócz zadań komercyjnych wspiera polskich projektantów. Całkiem niedawno byłam tam na kameralnym kiermaszu małych producentów odzieży. Jeśli PiS chce zaznaczyć się czymś ciekawym w Warszawie, to może odremontowałby forty na Żoliborzu i tam biura zrobił? W Szwajcarii, w ramach deglomeracji, do małego miasteczka prezes Kulczyk przeniosła muzeum sztuki nowoczesnej, odremontowawszy wcześniej fragment starego klasztoru. Te wieże to przenieść w podkarpackie, tam na pewno jakaś ulica Srebrna się znajdzie, a zamiast nich w Warszawie można byłoby postawić klinikę wraz z laboratoriami poszukującymi szczepionki na afrykański pomór świń i inne zarazy przywożone do nas wiadomo skąd.

Być może do nieporozumień z austriackim biznesmenem doprowadził naszego wodza fakt, że rozmawiał on przez, doskonałą skądinąd, tłumaczkę? Zapewne prezes nie chciał wychylać się ze znajomością języków obcych, bo ludzie dowiedzieliby się, że jak każdy sprawny strateg biznesu zna języki, w tym niemiecki, a wiadomo, że po szwabsku to ewentualnie tylko Kloss może szprechać.

Infantylność, łatwowierność i brak znajomości polskiego to ewidentnie słabe strony Austriaka, które nasz prezes umiejętnie wykorzystał. Lepiej przecież oszukać obywatela hitlerowskiej Austrii niż jakiegoś polskiego Wokulskiego. To piękna, jasna strona całej tej szopki rodzinnej z nagraniami w tle. Powinno to na wieki już przepędzić z Polski zagranicznych inwestorów. Przy ulicy Srebrnej prezes może postawić coś skromnego, bardziej w stylu Jerzego Owsiaka – malutkie garażowe biuro pełne wolontariuszy pracujących na własnych komputerach za symboliczne serduszko na rzecz ojczyzny. Prezes, jak każdy Polak działający w fundacjach, wiedzieć powinien: nie wolno ładować ciężkich pieniędzy od sponsorów publicznych w mury.