300 plus ponton

Złożyłam wniosek na obiecane przez rząd 300 zł wyprawki szkolnej, mimo iż uważam, że te pieniądze po prostu nam się nie należały. Lubię myśl, że rząd rozdziela pieniądze publiczne, bo też wolę gotówkę niż wędkę – to hasło z wędką nigdy do mnie nie trafiało i na ten haczyk nigdy nie dałam się złowić.

300 zł na wyprawkę jest gestem przypominającym mi dzień, w którym upadł mur berliński. Tzn. sam wszak nie upadł, tylko liderzy Solidarności z Jarosławem Kaczyńskim na czele własnoręcznie go przewrócili. Zachodni Niemcy podjeżdżali ciężarówkami, z których rzucali czekoladami i bananami w stronę obywateli NRD. Taka wspaniałomyślność jednorazowa. Nie wiem, czy gest dobrego pana jest w stanie przykryć nieudolne zarządzanie spółkami skarbu państwa i wielkie premie dla rządu, ale fakt jest taki, że dostaniemy jednorazowe kieszonkowe, którego nie planowaliśmy w domowym budżecie jesiennym.

Podręczniki i zeszyty ćwiczeń przygotowała ministra darmowe (tak czy nie?). W Warszawie komunikacja miejska dla uczniów jest bezpłatna. Ekierka, cyrkiel i para pepegów na wuef aż tak drogie nie są.

Zastawiam się zatem, co Wy, ludzie w podobnej sytuacji do mojej, macie zamiar z tymi trzema stówkami zrobić. Może wpłacić je na jakiś fundusz szkolny, który przeznaczy je na zakup maseczek antysmogowych dla dzieci na semestr zimowy? Może wpłacić je na ośrodek wczesnej rehabilitacji Monar, żeby przeprowadzili lekcję o dopalaczach, lekomanii, uzależnieniach i tym, że piwo to też alkohol? W programie ministry Zalewskiej ani mru-mru o automatach z prezerwatywami w liceach. A przecież hormony buzują i samymi wyklętymi oraz pogadankami z katechetą o złym dotyku księży młodzież nie żyje. Znakomicie działa grupa edukatorów seksualnych Ponton. Można darowiznę na nich wpłacić – może uchronią nasze dzieci przed nerwicami seksualnymi czy nastoletnią ciążą?

Od lat obserwuję szkoły i widzę, że to jednak matki są aktywniejsze podczas wywiadówek czy przy odrabianiu lekcji z dziećmi bądź za dzieci. Niektóre są tak wojownicze, że jako nauczyciel czy trenerka sportowa chodziłabym uzbrojona przynajmniej w cierpliwość, jeśli nie kamizelkę kuloodporną. Matki zaangażowane w walkę o lepsze szkoły warto doceniać szczególnie, gdy jest się złą matką, która nie była na żadnej wywiadówce, bo egoistyczna krowa woli w tym czasie skupić się na swojej pracy (to ja). Co sądzicie o działaniach Doroty Łobody, która na co dzień patrzy na ręce pracowników Ministerstwa Edukacji i próbuje zminimalizować koszty psychiczne deformy (kto ma dzieci w siódmej klasie, ten wie, o co chodzi). Założyła fundację, można poczytać tu, i poświęca się sprawie, podczas gdy ja nie robię nic prócz załamywania rąk przy wysłuchiwaniu umordowanych dzieci i rodziców.

Macie inne pomysły – czekam. Teraz, gdy władza wspiera wielką białą fundację narodową i ciężką tacę (to już chyba taczka) ojca dyrektora, wszelkie organizacje NGO potrzebują od nas więcej niż 500 czy 300+.