Wuefista sadysta

Koreański pop zdobywa playlisty, podobno jeden koreański teledysk na jutubie miał już 50 mln odsłon, a ja nic z tego nie mam. Zamiast tańczyć ganghamstajl, siedzę w dziecięcej przychodni sportowej na badaniach okresowych z młodzieżą z naszego klubu i frasuję się.

Oto 13-letnia florecistka czeka na testy wydolnościowe. Na pewno molestuje ją trener, penetrując długą klingą. Na krzesełku obok słoik z moczem dzierży 11-letni piłkarz. Z dumą mówi, że jest skrzydłowym, jestem prawie pewna, że coś ukrywa. Kolega z parafii po ostatniej mszy pocieszał mnie, że najgroźniejsi są wuefiści. Na pewno wuefista w szkole piłkarskiej każe mu na materacu wspólnie siadać w siadzie japońskim, a potem to już homo nie wiadomo.

Seks nie ma ostatnio dobrej prasy. Jest skompromitowany jak dachy z azbestem, kredyty we frankach czy oleje utwardzone. Gdy debatujemy o seksie, to albo #MeToo, albo seksualne dręczenie dzieci w kościele. Wszyscy Polacy to jedna rodzina i chyba zgadzamy się przynajmniej w jednym: obecny papież nie jest katolikiem i dlatego dobrze, że jeździ po jakichś ulicach-zagranicach, skąd wyciąga zachodnie brudy z szamba. No faktycznie, trudno się na ten temat nie zająknąć, gdy się czyta takie wieści z Irlandii. Irlandia ma nam się kojarzyć z retrozapinkami celtyckimi, goleniem rozchichotanych łaskotaniem baranków, wąsami z piwnej piany oraz piękną frazą „Dziennika irlandzkiego” Heinricha Bölla. Po co takie koszmary wyciągać. Czy nie lepiej uczcić ofiary przeciągłymi minutami ciszy? Najważniejsze, że ofiary są ochrzczone, więc nic im przecież grozi.

Minione dekady spędzam bez telewizji, bo informacje już dawno stały się ciągiem katastrof i makabresek. Są jednak książki. Seria reportaży o wszelkich formach seksualnych patologii, nie tylko w kościołach, ale klubach sportowych, firmach, domach i piwnicach różnych Friztli sprawiło, że na wszelkie cytaty o malinowym chruśniaku, tangu w Paryżu, strachu przed lataniem mam ochotę biec do prokuratora, a każda ciocia, która nachyla się nad moimi dziećmi, by dać im buziaka, zostawiając czerwoną pieczątkę ze szminki, kojarzy mi się z damską wersją markiza de Sade. Oto ciotka zaraz porwie mi dzieci na urlop i będą pętać się jej raczej pod biustami, pętać sznurami, kajdanami, oj biada, aj-waj.

Czy nie czas na kilka reportaży o siostrach zakonnych, które rzeczywiście robią coś dobrego dla dzieci, i trenerach, którzy potrafią szanować swoje zawodniczki? Czy to naprawdę takie kiczowate i nudne?