Baczność

Wiele rodzin zabiera dzieci na oglądanie defilad wojskowych. Jest to miła rodzinna rozrywka. Tu czołg na gąsienicy śmiesznie jedzie, duży i ciężki, i pot z niego spływa, tu samolociki w kształcie nietoperza lecą sobie czwórkami i figury robią niczym w pływaniu synchronicznym, takie fikołki na niebie, a wszystko takie nowe i działające i, co najważniejsze, nasze, z naszej pracy, z naszych podatków, nasze granice chronią, naszością aż kipi i miło jest pokazać za pomocą naszej telewizji całemu światu skupionemu przed odbiornikami i internetem – od Biełomorska po Przylądek Horn – że mamy takie długie, twarde lufy.

Duma i wyprzedzenie. Mój starszy syn, gdy był mały, uwielbiał spacery po Muzeum Wojska Polskiego, a broń obuchowa, sieczna, miotająca, a szczególnie samochód pancerny Kubuś, jego imiennik, cieszył go do rozpuku. Fajnie było w tym sprzęcie sobie siedzieć i pozować. Na kiermaszu wojskowym podobało mu się wszystko, nawet siatki maskujące, i bałam się, że jak dorośnie, zamiast czapki będzie zimą chadzał w używanym, ledwo domytym z kurzu i krwi pustynnej burzy hełmofonie kupionym w internecie.

Defilady lepiej się kadrują i oglądają niż jakaś mała apokalipsa pod PKiN czy niskie renty weteranów. Czy sprawa, która naprawdę zagraża bezpieczeństwu Polski, a mianowicie segregacja śmieci.

Nie ukrywam, że też lubię polskie defilady. Ogromnie cieszy mnie ich porządek i synchronizacja w męskim wydaniu. Oto ci sami mężczyźni, którzy na co dzień nie radzą sobie z segregacją śmieci, potrafią zorganizować takie uporządkowane wydarzenie. Potrafią w szeregu iść, nóżka, rączka macha idealnie.

Więc jak to jest możliwe, że za chwilę ponownie będziemy płacić drożej za wywóz śmieci – podobno w niektórych gminach opłaty za śmieci mają wzrosnąć nawet czterokrotnie! Odróżnianie puszki od flaszki jest trudniejsze od latania helikopterem? Jesteśmy krajem, któremu grozi zagłada, ale nie będzie ona spowodowana inwazją armii chińskiej czy inwazją zielonych ludzików rozpylających nowiczoki w sieci i realu. Nie tylko grozi nam zwęglenie na wielką skalę, bo pożary wysypisk już się dzieją, a strażacy są na nich witani z pompą (wodną?). Obrazki z polskich podwórek i ulic przypominają już te z barykad wojennych. Wywalone kanapy, a na nich porąbane szafy – wielkogabarytowe śmieci zasłaniają wysokie partery. Udało nam się pobić bolszewików, ale nie dajemy rady kilku pojemnikom, starej lodówce, starej drukarce. Widmo pięciu pojemników krąży po Polsce, a Matka Boska ani drgnie w tej sprawie.

Mokre, suche, zmieszane – już ten trójpodział nas wykańcza. Wozy bojowe w postaci śmieciarek nie nadążają, a my, naród, nie damy sobie w śmieci dmuchać. Zamiast pięciu pojemników we własnej kuchni wolimy nocne zrzuty cichociemnych. Wory ze śmieciami zrzucamy do lasu. Tam partyzantka zawsze czuła się bezpiecznie. A jak nie do lasu, to przemyt kilka przyczółków dalej – zużyte pampersy, flaszki, żarcie, plastiki, gruz poremontowy – bach, innym Polakom pod nos. Wróg stawia altany z kluczem? Czy lewacy pierniczący farmazony o odzyskiwaniu surowców chcą z Niepodległej zrobić Park Sanssouci? Altany niech sobie niemiaszki budują.

Segregować to my lubimy. Po jednej stronie wielkie i białe, a po drugiej obce. Jak się śmieci do jednego kubła nie zmieszczą, to się spali w kominku, piecu albo nad rzeczką. Kardiolodzy biją na alarm, że smog powoduje zawały. Przez smog więcej Polaków umiera, niż się rodzi – wymieramy po cichutku. Ci kardiochirurdzy na pewno sami zabijają pacjentów, a pomagają im w tym leniwe pielęgniarki. Te ostatnie doceniamy tylko w roli sanitariuszek. Baczność, czuj czuwaj.