Czyste firany
Mam słabość do Marka Zuckerberga, bo przypomina mi znakomitego hokeistę, który w ofensywnej akcji wypuścił sobie krążek za daleko i majtnął się, miast wykonać strzał. Okazał się tylko człowiekiem, a nie cyborgiem. Popełnił błąd.
Nic tak mnie nie cieszy jak nieszczęście innych, a w szczególe spektakularne problemy młodych, przystojnych milionerów, którzy zamiast – tak ja ja – ciułać grosze na śmieciówkach i spędzać życie w kolejkach do NFZ (ostatnio w szpitalu dziecięcym na Niekłańskiej spędziłam na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym sześć godzin – ale lekarze i sprzęt byli super), zmienia oblicze tej ziemi, wymyślając nowe formy komunikacji.
Całe to przesłuchanie biznesmena przez komisje senackie powinno było zakończyć się ustaleniem nowej definicji terminu „prywatność” – bo zaprawdę prawo i nasze zwyczaje nie nadążają za internetami. Ja się was pytam: ile ja mam płacić, komu, za co dokładnie i czym to się różni od tego, co było przez ostanie sto lat?
Myślę, że będąc zdrowym, wykształconym, białym, legalnym Amerykaninem bez długów, Zuckerberg nie ma zbyt wiele do ukrycia i kompletnie nie pomyślał np. o mojej znajomej emerytce mieszkającej na parterze czworaków nieopodal Bazyliki Najświętszego Serca Pana Jezusowego (dziwna nazwa skądinąd – są jakieś mniej święte serca Pana?), która używa fejsbuka, ale chroni swoją prywatność za pomocą firanek.
Raz w roku, na wiosnę, pierze firanki, ale reszty mieszkania już nie sprząta, bo nie ma sił ani pieniędzy. Najważniejsze są czyste firany – na zewnątrz bielutkie, a w środku kurz na dywanach, rdza na wannie, zacieki na glazurze, śmieci nieposortowane, tylko wywalone opakowania plastikowe po kefirach razem z kompostem. Tego sąsiadki i znajomi nie widzą.
CEO Zuckerberg nie pomyślał o moim znajomym prawniku, który przepił fortunę, rodzinę, a po kolejnym odwyku w prywatnej klinice w Austrii zalicza kolejny „relaps”, bo głód alkoholowy go skręca, ale w przerwach między kroplówkami wyzłośliwia się, komentując posty znajomych, a fejsbuk służy mu nie jako szerowanie informacji, ale zakładanie maski. Czasami coś wystaje i maska coraz więcej odsłania – klienci się dziwnie odsuwają.
Mark Zuckerberg być może nie wie, co to jest abonament RTV, bo cała ta Ameryka, ten kolos na glinianych nogach, nie wprowadziła abonamentu. Dlatego nikt tam nie musi kadrować fotek na insta w ten oto sposób, by nie pokazać plazmy. Mark Zuckerberg nie pracuje w telewizji narodowej i nie musi ukrywać swoich poglądów ani faktu, że bierze udział w demonstracjach, więc nie wkurza się, gdy ktoś zrobi mu na demo filmik i oznaczy w poście. On po prostu zegarki rozlicza, nagród nie pobiera, Kadysz odmawia i dziennikarze nie wyzywają go od parch, żony nie bije i chętnie wszystkie swoje dane pokaże kolegom i koleżankom, którzy są jego kumplami ze słonecznej Kalifornii. A tym drętwym analogowym prykom z komisji i nam, bidokom z Mazowsza, powiedział po prostu: „o co kaman?”. Tylko zrobił to grzeczniej, obiecując spowolnienie.