Niech się polskiego uczą
Słowo „klimat” zupełnie nam się zerwało ze smyczy. Kontynentalny, przejściowy to był sobie w czasach, gdy z bijącym sercem czekaliśmy na kolejne arcydzielne odcinki przygód „Pyzy w lesie” – urodziwej, krzepkiej blondyneczki w jej pasiastych etnofolkowych spódnicach. Od kilku lat klimat mamy postkapitalistyczny, ksenofobiczny, klimat narodowościowy, klimat postprawdy, klimat przyzwolenia, klimat sygnalistów, ponowoczesny, klimat radiomaryjny.
Tezy wyprzedzają badania, a badań nikt nie robi, tylko Amerykanie, a jak u nas ktoś zrobi, to badania sfałszowane, nierzetelne, nie dość słusznej firmy. Jesteśmy ponad szkiełko i oko, bo wiara do nas przemawia wszakże silniej. Mamy inteligencję irracjonalną. Przestałam lubić słowo klimat, bo każdy je powyciągał w swoją stronę i dziś wygląda jak krzywo rozstawiony namiot – zaraz rozjedzie się zupełnie.
Trudno się jednak temu klimatowi oprzeć, gdy wchodzi się do sklepu spożywczego przy placu Trzech Krzyży w Warszawie, a tu klimat wieje grozą. Odczuwam mrozy jak na K2 bez termicznego stanika. Kobieta w kamelowym płaszczu wymachuje opakowaniem z orzechami jak wściekły chłop grabiami. „Nie ma laskowych, są tylko włoskie? Tych mniejszych opakowań?”. Naciera na sprzedawczynię z miną oprawcy Krystyny Jandy w „Przesłuchaniu”. Sprzedawczyni trzęsie się jak karp po żydowsku w galarecie. „Czy ktoś tu rozumie, co ja mówię w tym sklepie?” – krzyczy klientka. Sprzedawczyni bohatersko wychodzi zza lady-barykady i sunie w milczeniu do półki z bakaliami. Szpera, trzęsie się, zaraz będzie płakać, widzę to. „To już drugi sklep, w którym obsługi po polsku nie ma. Polskiego nie znasz?” – znęca się klientka, a mnie się przypominają wszystkie dźwignie i duszenia z aikido i powoli odstawiam ogórki kiszone na bok. Normalnie wykręcę zaraz tej babie łokcie, a trzask będzie głośniejszy niż przy tłuczeniu włoskich orzechów. Zamiast tego podchodzę do niej i pytam:
„Może ja pani pomogę? Dlaczego pani jest taka niemiła dla tej dziewczyny? Jest pani sąsiadką z osiedla, widziała pani przecież, że na naszym sklepie od miesięcy wisiało ogłoszenie o pracę. Polacy się nie zgłaszali. Pracują na szczęście dwie miłe panie z Ukrainy, które z każdym dniem lepiej mówią po polsku”.
Z zaplecza wybiegła kierowniczka z torbą odpowiednich orzechów. Roztrzęsiona tłumaczy się: „Polacy nie chcą pracować. A dziewczyny z Ukrainy są czyste i ciężko pracują”. Klimat czystości.
Klientka oburzona nie daje za wygraną: „Nigdzie już nie ma obsługi, która mówi po polsku?”.
„A pani w ile tygodni poznała płynnie języki obce? A gdy Polacy pracują w Niemczech czy Irlandii, to od razu płynnie bez akcentu się dogadują? Dlaczego pani jest taka niemiła? Może dziewczyny nie mają forsy na korepetycje, a po nocach niańczą pani ojca, zamiast kuć polski? A jak pani ukraiński?”. Przypomina mi się angielski w wydaniu nowojerskich taksówkarzy – w żadnym słowniku nie ma takiego melanżu językowego. Bywało, że dogadywałam się z nimi na migi.
Klientka podchodzi z zakupami do kasy. Czerwona z bezsilności ukraińska kasjerka nabija towar na kasę, przyjmuje płatność. Klientka odbiera paragon i każdą pozycję sprawdza po kolei. Baaaardzo powoli, bardzo dokładnie. Niestety wszystko się zgadza. „Tańszych orzechów nie było?” – rzuca Polka na pożegnanie.
Te orzechy też jakieś obce, myślę. Włoskie, a nie polskie. „Niech się pani nie martwi” – pocieszam dziewczynę za kasą. Chcę dodać: to się nie powtórzy, ale nie chcę kłamać, więc tylko się miło uśmiecham. Zamiast dodawać w szkole lekcji historii, warto by było uczyć nas cyrylicy i gościnności, i dotować darmowe kursy polskiego dla pracowników – bo klimat gościnności zastąpił u nas klimat czystości.
Komentarze
No tak!teraz przyszedł czas na ukraińców .Gratuluję autorce odwagi bo mogła przy okazji oberwać.
Bardzo fajny post Pani Agato. Zazdroszcze Pani ladnej polszczyzny.
Fajny artykul. Ja moge dodac kiedy bylem w Polsce a bardzo zle mowilem po polsku (lata 1996-2000), wtedy ludzie byli zawsze wyjatkowo mili, pomagali mi. Tak sie to wiec zmienilo??!! Wiekszosc Polakow mysli jak szanowna Pani redaktorka. Ale PiS robi ze ci inni sa coraz liczniejsi 🙁
To była „Pyza na polskich dróżkach” a nie w lesie 😉
Jakoś nasunęło mi się powiedzenie „każdy śmieć lubi mieć swoją wagę i powagę…”. Czemu frustraci tak lubią znęcać się nad ludźmi? Diagnoza jest oczywista- to niedobory poczucia wartości i instrumentalne traktowanie bliźniego do powiększania własnego ego.
Stąd zachowania nacjonalistyczne. Bo cóż ma zrobić ze swoją marną egzystencją człowiek, któremu brakuje do pierwszego, mam marną pracę, lub emeryturę? Szuka kogoś, od kogo choć przez chwilę może poczuć się lepszym… To może być ukraińska ekspedientka, studentka z Turcji , profesor mówiący po niemiecku, czy Żyd który śmiał powiedzieć o polskich szmalcownikach. To „obcy” a więc gorszy…
Chciałoby się zakrzyknąć „rozumie wróć!”. Niestety nikt nie słucha…
Ja Pani coś powiem, niech Pani mnie dobrze posłucha. To całe wielkie szczęście, że ten sklepik, to nie był żaden żydowski geschaeft. Bo to dopiero by była awantura. Polak to on nie lubi, jak się go nie rozumie we własnym kraju. On pojedzie zagranice, zapłaci pieniądze i tam też go nie rozumieją. To on to jeszcze może i zrozumie. Ale we własnym domu? Ta pani z tymi orzechami, to była jakaś prawdziwa dama z klasą. Czy ona wezwała policję, czy ona kazała wylegitymować? Odesłać albo nie daj Boże zamknąć? Nie. Bo ma miękkie serce i się ulitowała.
Jak to mówi nasz nieodżałowany premier – w Polsce Żydzi są bezpieczni, dopóki ich nie ma…