Tylko piwko

Cieszę się, że prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę ograniczającą sprzedaż alkoholu między godz. 22 a 6. Dewiza szkoły Bauhausu „weniger ist mehr”, czyli mniej znaczy więcej, nie przyjęła się, jeśli chodzi o nasze narodowe gusta generalnie, ale w przypadku tankowania alkoholu – zupełnie nam jest ona obca.

W sumie nie wiem nawet, czy pomysły Ludwiga van der Rohe trafiają do naszej sarmackiej duszy – ani na bogato, ani zastaw się. Wiem, że jestem w mniejszości sztywnych purytańskich nudziar, które połknęły kij od szczotki i nie rozumieją chyba, że przecież jedno piwko nie zaszkodzi, że jesteśmy dorośli i każdy wie, że alkohol trzeba pić rozsądnie. Umiłowaliśmy wolność, a zakazy działają na nas jak wywijący szmatą matador na byka. Co więcej, liczę, że wkrótce akcyza na alkohol zdrożeje, a w niedzielę w ogóle nie będzie dostępny w sklepach oraz że piwo przestanie być reklamowane w telewizji.

Zależność między dostępnością a spożyciem wydaje mi się dość prosta w zrozumieniu. Osoby odchudzające się zaprawdę rzadko wybierają wczasy w pięciogwiazdkowych hotelach, gdzie od 7 rano do 22 w ramach tzw. szwedzkiego stołu kuszą ich naleśniki z nutellą, bagiety z serem, pączki, owoce w syropie czy risotto z owocami morza oraz leją się hektolitry coli i innych gazowanych napojów. Zaleca się raczej posiadanie dietetycznych produktów w lodówce i niejedzenie nic po godzinie 19, a najlepiej 18. Tymczasem Polska jest nieustającym urlopem w all inclusive. W dyskoncie piwo można kupić za trzy złote. W każdej żabce czy kaczce na rogu jest alkohol – nie tylko w miasteczkach, ale i w wioskach. Tańsza od puszki piwa jest jeszcze tylko kajzerka.

Powtarzanie, że jesteśmy dorośli i wiemy, jak pić, też jest głupie, bo piją u nas dzieci. Niektóre już w życiu płodowym, a niektóre rodzą się w domach, gdzie libacja trwa non stop, inne naśladują wszytskich naokoło. Piwa wielu z nas nie uznaje za alkohol. Ostatnie lata to moda na tzw. piwa kraftowe – niektóre z tych kalorycznych bomb są mocne jak wino, ale co tam – kilka flaszek nie zaszkodzi, bo to tylko piwko. Alkoholiczką nie jest osoba, która codziennie wypija butelkę wina. Taka osoba jest elegancka, majętna – to sybarytka. Od piwa rzekomo nie można się uzależnić. Wierzą w to dorośli ludzie. Kiedyś przeczytałam, że duży procent licealistów wierzy, że od seksu uprawianego na stojąco nie można zajść w ciążę – to podobny poziom wiedzy… Za kierownicę wsiadamy po dwóch piwkach, nawet odwozimy w takim stanie dzieci na zajęcia z gitary.

Często w mediach wszelkie zakazy dotyczące sprzedaży czy promocji alkoholu komentowane są przez koncerny produkujące tenże albo wypowiadają się o tychże ograniczeniach handlarze winem lub dziennikarze piszący o winach. Oczekiwanie, że producent wódki będzie zadowolony z tego, że zniknie ona, dajmy na to, ze stacji benzynowych, jest oczekiwaniem równie naiwnym co myślenie, że działacze Greenpeace poprą sprzedaż futer, lub że Rafał Ziemkiewicz poleci wszystkim lekturę książki „Rejwach”.

Zakazy powinny iść w parze z regularną edukacją od przedszkola aż do śmierci o niebezpieczeństwie spożywania alkoholu i o tym, jak nieść pomoc uzależnionym i ich ofiarom. Więcej ginie nas na drogach przez pijanych kierowców niż od ataków terrorystycznych. 20 procent zgonów wśród młodych ludzi (15-29 lat) ma związek z alkoholem. Wciąż w prasie i serialach alkohol pokazywany jest głównie jako miła rozrywka. Jak randka romantyczna – to przy winie. Jak zabawa szalona – to koniecznie zakrapiana. Jak ktoś wygrał wyścig, to otwiera flaszkę, jak ktoś miał ciężki dzień w firmie, to wali drina na kanapie po przyjściu do domu. Alkohol jako nagroda, jako przerywnik, jako pocieszenie. Rzucił mnie, to się napiję. Stary mnie wkurza? To się napiję.

Mało się o tym pisuje… Alkoholizm wśród autorów piszących o winie to temat tabu. Pracują ciężko podczas degustacji, to przecież coś bardzo eleganckiego i w ogóle to miła rozmowa o glebach, zamkach, etnografii i lekkich bryzach od morza, wielu z nich nie pracując, nie wypluwa wina do spluwaczki, tylko konsumuje, bo cóż, taka to robota. O pijących piłkarzach co najwyżej się u nas podowcipkuje w memach, zamiast zastanowić się, jaki dają przykład wpatrzonym w nich dzieciom. Na wczasy do Tunezji czy Maroka wozimy flachy z duty free, bo ci dziwacy i dziwaczki z krajów Magrebu są trzeźwi i tylko jako kelnerzy fundują nam marskość wątroby w pakiecie.

Czy naprawdę nie jesteśmy w stanie wytrzymać bez kupowania flaszki między 22 a 6 rano? To chyba powód, by zgłosić się na terapię. Zakaz prezydenta powinien iść w parze z akcją ministra zdrowia, bo na odwyk z NFZ praktycznie nie da się dostać – oddziały są tak przepełnione… Z all inclusive do zakładu zamkniętego droga jest krótsza, niż się nam wydaje.