Zakaz impotencji, czyli minister na rurze

Krzywi mi się twarzyczka, gdy słyszę frazę „zrobił jej dziecko”. No bo niby co ONA wtedy robiła? Tak wiem, zdarzają się gwałty, pigułki gwałtu albo po prostu seks dla kobiety tak nudny, że go przesypia, aż tu nagle test ciążowy stawia ją do pionu. Ten moment po wykonaniu testu ciążowego, jakikolwiek by nie był jego wynik, niezręczny zawsze jest. Wciągamy bieliznę, a w ręku ta płytka plastikowa z kreską nieco przypominającą dawne prędkościomierze w dużym fiacie. Wyrzucić do kubła? Ktoś zobaczy? Trzymać na pamiątkę jak broszkę? Czy organizacje prolife nie ratują już też testów ciążowych – toż to prawie embrion?

Myślę o tym, czytając w starym numerze „Gościa Niedzielnego” doniesienia GUS o większej liczbie urodzeń: w listopadzie 2016 roku urodziło się o 5 tysięcy dzieci więcej niż rok wcześniej do listopada (mam taką dziwną cechę, że lubię przeterminowane tygodniki. Adoptuję je – taki upcykling makulatury).

Lecz od miesięcy sceptyczni demografowie jakoś nie otwierają szampanów. Jeśli jesteśmy za tym, by nas na naszej planecie przybywało (na drogach tłoczno, akcja Znicz nie pomaga, więc nie jestem przekonana, że to mile widziane zmiany dla planety), powinniśmy wyciągnąć wnioski. Rząd powinień „odszczelniać” impotentów, bo są niedochodowi. Osoby, które nie zrobiły dziecka, powinny „sobie jechać” – niech sobie jadą do Tokio. Tam już żyją ponad 32 miliony mieszkańców. Kraj jest na krawędzi katastrofy. Problem takich impotentów sam się tam jakoś rozwiąże. Jak los się do nich uśmiechnie, to szybko porwie ich tsunami.

Natomiast Polacy, którzy poczęli i wychowują tylko jedno dziecko, powinni poddać się resocjalizacji i samokrytyce. GUS oraz TVP Info powinni upublicznić dane takich osób. 500+ powinno być dawane tylko na czwarte dziecko plus. Minister Rafalska i minister Radziwiłł powinni osobiście odwiedzać domy ludzi dotkniętych impotencją i wręczać ulotki na temat dni płodnych, rozdawać viagrę męską i damską, informować o zwalczaniu antykoncepcji, a nawet proponować darmowy striptiz, by atmosfera stała się dzieciotwórcza.

Minister owija się na kroplówce w skąpym fartuchu, ministra powoli rozchyla gorset władzy. Oddziały partyzanckie ministra Radziwiłla mogłyby np. nocami dziurawić na stacjach paliwowych prezerwatywy albo podmieniać w aptekach pigułki antykoncepcyjne na placebo. Może czas wznieść na koszt NFZ sanatoria z jeszcze bardziej zachęcającym erotycznym klimatem ze zniżką dla osób poniżej 50 lat? Żony odpoczną od mężów i poznają tam szczupłych młodych rezydentów. Mężowie na turnusach w termach ojca Rydzyka odchudzą się, stracą alkoholowe wory pod oczami, przestaną tyle czytać, a po powrocie dostrzegą w swych żonach dzikie tygrysice?

Jeśli rząd skreślił in vitro, to tym bardziej należy polskich mężczyzn ustawić do pionu. Samą duchowością i marszami życia płodności się nie ożywi. Jeśli żona stała wam się niczym siostra albo jest jej dwadzieścia kilogramów więcej niż w dniu waszego zamążpójścia, to musice nauczyć się dostrzegać plusy tej sytuacji dla dobra kraju. W jednej żónie dwie żony. Dwa razy więcej miłości. Połączcie to z wolnymi od handlu niedzielami. Czas zaoszczędzony na zakupach musicie spędzić w łóżku.

Księża powinni rodzić jeszcze więcej dzieci, by owieczek przybywało. Wiernych podczas płomiennych kazań motywować, mówiąc o tym, że niepłodzenie dzieci to jawnogrzesznictwo. Kawalerowie, ojcowie jedynaków, bezdzietne żony i panny w parafiach powinny wykonywać najcięższe prace – mycie podłóg, noszenie donic z paprociami, czyszczenie dzwonów szczoteczką do zębów. Rząd nie może poprzestać na zakazach. Czas na nakaz seksu. To nie przymus, to uświadomiona konieczność.