Adwentowy stroik
Adwent to czas presji na małą motorykę. Jako matka Polka ateistka jestem w proszku. Oczywiście nie chcę opowieścią o niedogodnościach przedświątecznych przesłonić wielowiekowych, a dziś sięgających apogeum prześladowań katolików, ale osoby z marginalnej i maciupciej mniejszości ateistycznej też zasługują na to, by werbalizować swe herckklekoty czy chwile zwątpienia.
Dzieci dostają w teoretycznie świeckich przedszkolach zadania robienia tzw. wieńców adwentowych tudzież stroików. Również u moich nieochrzczonych dzieci w przedszkolu panie (nie wiem, dlaczego mężczyzn nie ma wśród wychowawców przedszkolnych, mimo że taki św. Józef to nawet przecież usynowił bękarta) ogłosiły „konkurs na stroik”. Niestety, Antoś postanowił wziąć udział, bo wszyscy biorą. Dobrze go rozumiem, bo ja też, jak dają jakieś religijne święta, to biorę. Chodzi o to, by się wkluczać i być wspólnotą. Oczywiście bez wstawania na 6 rano na roraty. Raz byłam, wymarzłam, prócz mnie w pustym kościele sterczała jedna smutna świeca. Brrrr…
Po paru dniach zorientowałam się, że w konkursie na stroik nie chodzi np. o strój na bal karnawałowy czy mały strój gimnastyczny, tylko o asamblaż z elementów zimowych, które mają dekorować stół na kolację w wieczór Bożego Narodzenia. Teoretycznie adwent ma być czasem oczekiwania i refleksji, jak to bywa zawsze w ostatnich dniach przed porodem, kobieta raczej się oszczędza, bo nie wiemy, czy niemowlę urodzi się żywe, czy samej poród się przeżyje, a tu nagle zamiast refleksji mamy być Hasiorem, Fallender, Szapocznikow, Zarębskim – generalnie kombinować nowe formy figuracji przestrzennej, które da się zmieścić na stole, nie przysłaniając barszczu.
Jedno to wymyśleć ciekawy projekt takiej małej formy. Czy stroik musi być wieńcem? Banał. Wieńce poza tym są nagrobne. Albo jako laur poetycki. Może lepiej zrobić go np. w formie podwójnej helisy, czyli modelu DNA zaproponowanym przez Crick-Watson-Franklin? W czasach, gdy nauka potrzebuje popularyzowania, bo rodzice i przedszkolaki nie chcą się szczepić, może taki stroik byłby świetnym, a nawet świętym pomysłem?
Projekt to pikuś, gorzej, jak to w przypadku Centralnego Portu Lotniczego czy elektrycznych aut, z wykonaniem. Jeśli nawet znajdziemy w domu sznurek do związania stroika, to przy rozwijaniu nam się motek zamotał. Przy okazji ja sobie stopę przywiązałam tym sznurkiem do nogi od stolika, zwaliłam stolik, stłukłam miśnieńską filiżankę od mocno już nieżywej babci Marii.
Ponadto adwent to ma być czas może nie postu, ale chyba nie nadmiaru, więc taki stroik to raczej ubogi powinien być, a nie kupiony od Armani Design, prawda? No to jak ubogi i w czasach, kiedy papież Franciszek pisał w encyklice „Laudato si” o „ekologii integralnej”, o tym, że zależymy od „matki Ziemi”, taki stroik powinien być „no waste”. Jak no waste, to może użyjemy patyków z parku, żołędzi i innych darów ziemi? Ale jak nie mamy małej motoryki, bo boża iskra talentu nas ominęła, to jak przymocujemy do siebie patyki, a do nich szyszki i orzechy włoskie zebrane z orzechowca rosnącego pod żoliborskim blokiem Daniela Passenta?
Niektóre dzieci już przyniosły gotowe stroiki, są nawet fotki szerowane na apce przedszkola, do kaduka, presja rośnie, a ja i Antoś nagusieńcy – bez stroika. Wiemy, że stroik miał być wykonywany w domu z bliskimi. Niestety, jeśli idzie o małą motorykę, to babcia Maria potrafiła tylko czyścić fifkę do papierosów. Potrzeba całej wsi, żeby wychować dziecko.
Presja rośnie, zaczynam już modlić się o przełom. Otwieram swój niemałżeński kalendarzyk. Przeglądam telefony do przyjaciółek i przyjaciół, którzy mają mocną silną motorykę, fortunę, może znajdę nawet jakąś chrześcijankę w kontaktach. Jest! „Joluś, jest taka sprawa. Pamiętasz, jak mi kiedyś mówiłaś, że zawsze mi pomożesz, bo się przyjaźnimy, prawda, pamiętasz? Co? Jesteś na masażu? Co? córka starsza uciekła z akademika? No, już mówię. Konkurs na stroik w przedszkolu. Zrobicie z dziewczynkami? One z plastyki celujące miały, opowiadałaś. Och! Jesteś święta, dozgonne dzięki, to będziemy z Antosiem w środę stali na przystanku 166, przejmiemy torbę”.
Jola zrobiła przepiękny stroik z gałęzi i orzechów malowanych na złoto. Złoty i skromny. Końca grudnia nie widać. Stroik co prawda odfajkowany, ale dwa dni później, bingo, zapraszamy rodziców do wspólnego pieczenia pierników. Noż kur… Otwieram kalendarzyk. Wybieram modlitwę. „Pawełku kochany, ty jesteś święty, ten tylko się dowie, pamiętasz, jak podawałeś w swym programie przepis na pierniki, które się nie łamią i zawsze wychodzą? Nie, nie podawaj mi przepisu. Antoś musi mieć pierniczki, bo panie z przedszkola, ja nie umiem lukrować, wiesz, że walę prosto z mostu, nie lubię dotykać mąki, nie mam termomiksa, wiesz, że ja w kuchni to raczej ryby, mięsa, zupy… Cudownie. Przywieziesz do radia? Oki doki. Mam zejść do garażu, bo inni się rzucą też na twoje pierniczki?”.
Nie dziwię się, że przyjaciele chrześcijanie tak wypatrują pierwszej gwiazdki. Dla wielu to okazji, by wreszcie walnąć się na kanapę i pół godziny poleżeć przed sprzątaniem i powrotem do roboty.