Wyparcie i skrycie

Chciałabym bardzo polecieć kiedyś nad Cieśninę Florydzką do Key West i wprosić się do domu Ernesta Hemingwaya, żeby zobaczyć ustawienie mebli. Dawno temu zwiedzała tę willę moją przyjaciółka scenografka i utkwiło mi w pamięci, że zaskoczona opowiadała o ustawieniu biurka i jednej z kanap.

Otóż biurko stało w pokoju centralnie, a kanapa przystawiona była doń plecami. Nie wiem, czy uda mi się kiedykolwiek zobaczyć tę scenografię, bo ludzkość tak zarządza teraz strachem, że utrudnia sama sobie podróżowanie, a ponadto całe szwadrony pracują nad tym, byśmy mieli poczucie winy za pozostawianie po sobie śladu węglowego. Najlepiej żyć tak, by nie zostawiać po sobie śladów.

Przesuwanie i ustawianie ma znaczenie. Dobrze pamiętam mieszkanie dozorcy bloku, w którym mieszkałam w czasach AC, czyli ante Christum, a zatem w czasach, kiedy nie miałam dzieci. Kawalerka ta miała ok. 27 m kw., a wszystkie meble i sprzęty – łóżka, szafy, kartony, półki, mop – podpierały ściany. Pośrodku był niewielki kawałek podłogi, który aż prosił się o palenisko, ale miast kupki polan leżał sobie tu wyłysiały dywan w jakieś pseudoperskie wzory. Nie muszę chyba dodawać, że pan dozorca mieszkał w lokalu z żoną i dwójką dzieci. Wykonali wielką pracę przypierania mebli do ściany, odpychania ich na bok. Na bok, którego nie było.

Przez dwa, a może już trzy, kto to potrafi zliczyć, lata pandemii myślę często o odsuwaniu. Wiem, że nie ja jedna jestem już umęczona odsuwaniem ciężkich niegramotnych myśli na bok. Do tzw. normalności cofnąć się już nie da i nie ma co narzekać – bo normalności nigdy nie było. Ale co dalej? Nasze teoretycznie opiekuńcze państwo ze świadczeniem wychowawczym, dziadkiem prezesem, który zrezygnował z uroków prokreacji i ojcostwa, by opiekować się ojczyzną, i z harcerzem janosikiem, który każdemu stawia miskę ryżu, troska, empatia i proste liczenie do trzech nie wychodzą.

Tymczasem zaprawdę nie potrzeba umysłu tak wielkiego jak prezesi banków, by przewidzieć liczby. Są trzy grupy Polaków: martwi, chorzy i zdrowi. Im dłużej będzie trwała niekontrolowana zaraza, tym więcej ludzi, w tym lekarek i pielęgniarek, umrze, zachoruje, popadnie w histerię szczepionkową (nie da się już spokojnie i merytorycznie rozmawiać o obowiązku szczepień!), a ci zdrowi będą jak ryby w zatrutym morzu.

Jest grupa, do której zaliczam się ja, a która kolejny już rok nie choruje na covid. Co więcej, niektórzy z nas, np. ja, na razie nie mieli grypy ani innych wirusów dróg oddechowych. Czy się cieszymy i żyjemy w błogostanie? Na pewno nie ja. Żyję w wiecznym wyparciu, a nie potrzeba mieć studiów psychologicznych za sobą, by wiedzieć, że praca wypierania jest ciężką pracą zostawiającą ślady na psychice, ale też na ciele. Wysiłek bycia zdrowym w pandemii podejmujemy przede wszystkim dla innych. Muszę być zdrowa, bo mam dwoje dzieci. Chcę, by żyły w miarę komfortowo, czyli żeby chodziły do szkoły w realu, do przedszkola, spotykały się z rówieśnikami, ruszały się na powietrzu, by nie ślepły od ekranu.

Takie marzenie to dziś luksus. Aby zapewnić im takie luksusy, sama muszę być zdrowa i zdolna do pracy. Po drugie, moje pokolenie, jeśli nie ma dzieci, to ma często starszych rodziców – a tych przecież musimy chronić i dbać o nich. Zdrowy człowiek żyje więc w ciągłym stresie związanym z myślą: to kiedy w końcu ta zaraza dopadnie i mnie? Wczoraj mój znajomy w biurze powitał mnie bez maseczki (spokojnie, resztę garderoby miał na sobie), cały rozradowany: „Ja już po trzeciej dawce, no i jestem ozdrowieńcem”. Są „szczęśliwcy”, którzy covid przechodzili już dwa razy. Jestem półśniętą rybą w zatrutej wodzie. Przede mną koleżanki wyrzucone na brzeg z nabrzmiałymi skrzelami. Co dalej?

Ratunek nie jest chyba aż tak trudny do organizacji dla wspaniale rozwijającej się fortecy w sercu Europy. Zachęty do szczepień – czy nie można by każdemu Polakowi zgłaszającemu się do szczepienia wręczać bonu na darmowe leczenie zęba na NFZ? Dlaczego polski rodzic ma płacić kilkaset złotych za leczenie zębów tzw. prywaciarzom? Czy nie lepiej wzmacniać publiczną służbę zdrowia?

Co z ratunkiem dla ludzi zdrowych? Może minister Niedzielski powinien rozpoczynać dni od podawania liczby osób żywych i osób bez covida? Poczulibyśmy się nieco raźniej. Że jeszcze w zielone gramy… Że są jeszcze tacy dziwacy w kraju, skuleni gdzieś w kącie, czekający na diagnozę rozbitkowie. A może i zachęty dla tych zdrowych opiekuńcze państwo by dało? Aby nas wspomóc w dbaniu o odporność, bo jak na razie to wyrzucili nas jak odpady na PSZOK.

Można np. postanowić, że w ramach kuracji zaprasza nas premier razem z dziećmi na dwutygodniowy pobyt nie na jego działkach, ale w sanatorium leczenia nerwic. Ojej, to bardzo drogo. To prawda, ale chyba partia kaczystowska nie ma zamiaru powielać grzechów towarzysza Cyrankiewicza i nie przyjmować pomocy z programu George’a Marshalla?!

Za europejskie (kosmopolityczne, tak, tak) pieniądze z Funduszu Odbudowy należy osoby zdrowe natychmiast wysłać na leczenie. Wypieranie nie może trwać wiecznie. Też u was, drodzy panowie. Dobry harcerz Mateusz wie, kiedy trzeba latarką zacząć nadawać alfabetem Morse’a: „save our ship”. Trzy krótkie. Trzy długie.