Byłam na Campusie i zaciągałam się
Byłam na Campusie i zaciągałam się. Atmosferą. Prezydent Rafał Trzaskowski nie jest moim kolegą i nie dlatego przyjmuję od organizatorów Campusu zaproszenia. Campus jest okazją do pobycia wspólnie z moimi młodszymi bliźnimi – osobami spoza mojej banieczki. Zapominamy, że ile byśmy nie jedli zdrowych sałat, biegali maratonów, wstrzykiwali botoksu i przepływali basenów dla mocnej potencji i braku oponki brzusznej, i tak nasz pesel decyduje w dużej mierze o tym, kogo mamy w naszej bańce.
Owszem, spotykam w pracy, w szkole na zebraniu, w domu wśród koleżanek i kumpli syna tzw. zoomerów, ale rzadko mam okazję usłyszeć ich poglądy i pomysły na to, jak powinna wyglądać nasza wspólna Niepodległa.
Na Campusie rolą Gospodarza i Organizatorów nie jest szpanować sportowymi bluzami i pompować się pychą niczym balonik helem, nie jest rolą pięćdziesięcioletnich polityków i polityczek, starych wyjadaczy, prężyć się do selfiaczków – ale jesteśmy młodzieżowi, ale zachodni, ale mega cool.
Nie jest rolą dziennikarzy na Campusie autoerotyzm, oczekiwanie braw i głasków. Jedziemy na Campus bardziej jako statywy do mikrofonu, który to sprzęt ma dać głos pokoleniu naszych dzieci, wnuków. Głos mają młodzi, a my tylko moderujemy rozmowy.
Piszę tu o tym, bo czuję, że w sprawie tzw. bywania dziennikarzy w różnych miejscach i na różnych imprezach sami dziennikarze nie mają jasności. Ja nie tylko bywam, ale i się zaciągam. Spotykanie się, rozmawianie, bywanie to przecież nie jest od razu ślub, zapisanie się do partii czy znak, że jest się leszczyną – raz się zgina w lewo, a raz w prawo. Nie jest to również jakiś rodzaj dezercji ze słynnej już „obiektywności” czy „niezależności” dziennikarskiej. Dziennikarze mają prawo mieć poglądy i je wyrażać, choć czasami milczenie jest złotem i lepiej powstrzymywać się od narcystycznych tyrad, a dać głos innym zaproszonym.
No dobra, ale co z imprezami, których celem jest „cała ta propaganda”? Na takich też bywam i się zaciągam. Na marszach równości. Na procesji Bożego Ciała (w tym roku na Gocławiu). Na promocji książki o Tatarach na Podlasiu, na balu debiutantów Rycerzy Maltańskich, na koncercie pieśni sefardyjskich, a w niedzielę rano często chodzę na msze do kościoła Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich – nie dlatego, że chcę adorować jakiś gorejący krzew, ale siostry zakonne niebiańsko śpiewają, ogólnie panuje tam atmosfera przyjaznego wyciszenia, a ja mam akurat czas, bo odprowadzam syna na treningi w klubie naprzeciwko.
Czy to oznacza, że w niedzielę porzucam swoje ateistyczne wartości? Albo jestem sponsorowana przez Watykan? Czy ulegam katolickiej propagandzie? Czy bywając na Campusie, Kongresie Świeckości czy balu organizowanym przez grono drag queen, za każdym razem przechodzę zabieg tranzycji oraz moją skołataną duszę sprzedaję a to neoliberałom, a to fanatycznym teokratom? Czy jeśli klub Rycerzy Maltańskich zaprosi mnie na bal, to będę udawała, że marzę o powrocie szlachciurów i arystokratów? Czy jeśli startuję w Biegu Wegańskim, to znaczy, że muszę z dnia na dzień przestać jeść ryby?
Tak zdają się chyba myśleć niektórzy obywatele, a nawet sami dziennikarze nie potrafią uspokoić tempa, w jakim obrażają się, dąsają, boczą, zamykają w swoich banieczkach. Czy to nie paradoks? Czyż dziennikarstwo nie ma być formą komunikacji? Wiemy z historii, że faszyzm zaczynał się tam, gdzie ginęła różnorodność mediów, gdzie komunikacja umierała. Bywam, bo lubię być we wspólnocie. Czy wspólnota to jedność? Nie. Nie oczekuję jedności. Oczekuję wspólnoty. Czy my, dziennikarze, oczekujący, że każdy przyzna nam rację, sami swoimi narcystycznymi, małostkowymi konfliktami nie podcinamy gałęzi, na której siedzimy?
Czy wiecie, drodzy czytelnicy, kto jest na samym końcu rankingu zaufania publicznego w Polsce? Dziennikarze. Moje poglądy są o wiele bardziej lewicowe niż poglądy Szymona Hołowni, ale z uwagą i szacunkiem słuchałam jego odpowiedzi na pytania młodych ludzi na Campusie. Kurt Tucholsky pisał: „Tolerancja jest podejrzeniem, że ten drugi ma rację”. Podejrzewam, że dr Kosiniak-Kamysz może mieć rację, mówiąc o złej organizacji służby zdrowia – jest wszak lekarzem, który w czasie pandemii założył fartuch i wrócił do pracy. Nigdy nie drwiłam z Trzeciej Drogi ani kijem nie zapędzałam jej na jedną listę. Istnieje szansa, że mogą mieć rację.
W tym roku na Campusie wreszcie czułam, że zaszła jakaś zmiana na lepsze. Prezydent Trzaskowski zszedł tam, gdzie jest miejsce organizatorów: przycupnąć gdzieś na zydelku, gdzieś w publiczności i pilnie słuchać, co mówią do nas roczniki urodzone w latach 90. Kto był w tym roku na Campusie, ten wie, o co pytają piękni dwudziestoletni, co ich interesuje, jakie są ich lęki. „Czy po wyborach będziecie negocjowali przy jednym stoliku z Konfą?”, pytała Kosiniaka-Kamysza brunetka z Nysy. „Co z płatnymi stażami?”, pytano Szymona Hołownię.
Dobre pytania. Na kilka tygodni przed wyborami widać wyraźnie, że Zjednoczona Prawica jest zmęczona, gra swoimi starymi sztuczkami, nie ma nowej wizji tego, jak nasza wspólnota ma wyglądać w następnych dekadach. Dajmy szansę pokoleniu przyszłości wygrać, nie marnujmy energii młodych kandydatek do Senatu i Sejmu naszym boomerskim, dziennikarskim smęceniem i wyszarpywaniem sobie łopatek w piaskownicy.