Na umór

Wyglądają jak wiatraki lub przeskalowane odpustowe wiatraczki. Austriacy nazywają go „Klapotetz”. Wysoki, drewniany, napędzany mechanicznie. Stoi przy styryjskich winnicach. Używano go niegdyś do odstraszania ptaków, głównie szpaków, które lubią wyjadać winogrona. Dziś klapotetz to bardziej symbol, marketingowy bajer, który ładnie kadruje się na i tak idealnie pocztówkowych krajobrazach Styrii.

Można śmiało rzec, językiem milenialsów, że Styria jest „insta friendly”. Wszystko, co mogłoby zaburzać idyllę, z kadru usunięto. Nikt tu żadnego Adolfa nie wspomina, wygląda na to, że naziści to byli tylko niemieccy, że Eichmann nie wychowywał się w Linzu, w ogóle austriackich nazistów nie ma i nie było.

Austria od lat sprytnie pozuje na neutralność, bo kto by lubił pokazywać szkolenia esesmanów w Dachau i masowe samobójstwa Żydów wiedeńskich po plebiscycie anszlusowym przy rytmach walców Straussa, degustacjach lokalnych serów (boskie!), kulkach Mozarta i zjawiskowo eleganckich, często przystępnych cenowo lokalnych winach. Żałowałam, że odjechałam ze Styrii, nie kupując do domu butelki z winnicy Wolfganga Maiza – może akurat będziecie rowerami lub autem jechać przez styryjski szlak winnic, to poproszę, wypijcie w Weingut Maitz na tarasie moje zdrowie.

Do ochrony winorośli Austriacy używają dziś leciutkich niczym bawełniania pieluszka siateczek. Jedne ptaki są „wrogami” winiarzy, a inne oczywiście zapraszane są do winnic, bo potrafią pielić trawy, np. gęsi. Tłumaczą mi zawiłości enologiczno-przyrodnicze gospodarze. O poranku na tarasie z widokiem na góry mija mnie właściciel Herr Wolfgang w skórzanych szortach „Lederhosen”, wysokich wełnianych skarpetach i haftowanej w lokalne wzory koszuli z guzikami, mam nadzieję, że guziki z materiału tylko imitującego poroże jelenia. Dawniej z poroża guziki takowe produkowano. Tak, tak, w Polsce też.

Porożami, równie chętnie, jak i krucyfiksem, wszędzie w Styrii do dziś dekorowane są jadalnie, korytarze domów, knajpek. Człowiek człowiekowi i jeleniowi zgotował ten los i do posiłku lub nad łóżkiem dekoracyjnie sobie lubi o tym przypominać.

Z Austrii wracamy przez Morawy, gdzie widać inny nieco styl uprawiania winnic, inne szczepy, inne dekoracje. Klapotetz zniknął z krajobrazu, mniej sadzi się tu róż obok winnic, za to Czesi lubią sadzić wokół winorośli drzewa owocowe, szczególnie dużo śliw. Moje podniebienie do win czeskich, hm, jeszcze chyba nie dojrzało, nie trafiłam na pijalne wino czeskie, ale z tych śliwek czy wiśni, to i owszem, robią tu ciekawe napitki.

Wraz z granicami zmienia się kultura picia. Odwiedziłam parę razy w życiu region Chianti, teraz trafiłam na Morawy i do Styrii, widziałam pięknie udekorowane korkami od wina drzwi domów, widziałam freski z winogronami, dzieła sztuki przedstawiające zbiory winogron jeszcze z czasów, gdy mieszkali i handlowali winem tu w Europie Etruskowie.

Lecz dopiero gdy wróciłam do Polski, zobaczyłam pijanych obywateli. Po sielskich podróżach służbowe obowiązki rzuciły mnie na Mazury. Myślałam, że na Mazowszu i w Warszawie widuję dużo obywateli i obywatelek nietrzeźwych, pijących na umór, ale Mazury mnie przeraziły. Podobno PiS już nie ma nas czym straszyć. Nie działa wojna, gender, LGBT, uchodźcy. Może nic na społeczeństwo nie działa, bo jesteśmy kompletnie naprani, naćpani lekami, domowej roboty bimbrem, tanim piwem.

W jednej z miejscowości podeszłam wypożyczyć rower wodny. Metr od wypożyczalni leżał na ziemi pijany do nieprzytomności człowiek. Pytam: „dzwoniła już pani na 112?”. „Nie, ale on tu często tak leży”. Stałam przy chorym z przepicia ok. 10 minut w oczekiwaniu na policję, mijali mnie wczasowicze i lokalsi. Znieczulica zupełna.

Picie na umór to w Polsce „kultura picia”? Naprawdę długie odbywałam spacery po Styrii, Toskanii i Morawach w te wakacje, ale nigdzie nie zauważyłam leżących na ziemi, na chodniku, na poboczu, pod sklepem, nad jeziorem pijanych ludzi. Tymczasem w Polsce zdarza mi się to nieomal codziennie. Zmienia się klimat, w Polsce robi się cieplej, może i u nas wkrótce pojawią się warunki do uprawiania winorośli i produkcji wina na szerszą niż obecnie skalę. Czy znajdą się jacyś trzeźwi Polacy, by krzewić „kulturę wina”? Dlaczego Włoch może wypić jeden, dwa kieliszki, a Polak musi pić litrami? Od lat mnie to przeraża, ale może niepotrzebnie jestem trzeźwa.