To się samo zrobi, czyli „wizja” opozycji

Im bliżej do wyborów, tym bardziej narasta niecierpliwość obywateli w sprawie programu opozycji. Jak mantrę słyszę biadolenie: no, ale sam antykaczyzm przecież nie wystarczy! No ale po co to „babciowe”; taką licytacją z populistami nie wygrasz! No, co ten miastowy Hołownia z tefałenów ugra u rolników czy hodowców świń? No, niech się ten Czaskowski określi, czy jest na żagiel, czy na parę. No, niech ten Czarzasty lepiej powie, jaki ma pomysł na kryzysy uchodźcze? Zostawiamy ogrodzenie i pozwalamy umierać na granicy? Jest jakiś plan na politykę imigracyjną?

Prawdziwi Polacy bardzo się niecierpliwią, bo w szkołach dzieci ukraińskie obniżają poziom, a Ukraińcy zabierają mieszkania. Wiadomo przecież, że zmiany klimatyczne, demografia i sąsiedzi nam się nie zmienią, a jak widać po kanclerzu Austrii czy premierce Giorgii Meloni, metody typu szybsza budowa większego muru, dłuższe grillowanie migrantów z Afryki w obozach uchodźczych czy drakońskie kary dla przemytników nie działają. W dodatku piszczą pracodawcy, bo rąk do pracy brakuje, Europejczycy nie rodzą dzieci, a sztuczna inteligencja jakoś w pocie czoła nie nadąża w szpitalnictwie, na budowach, w szkołach – wszędzie braki.

Obok tematów gospodarczych – drożyzna, kryzys energetyczny, mieszkalnictwo, rzekomo opozycja żadnych konkretów w sprawach seksualizacji dzieci nie podaje, a i przypudrowane sprawy tzw. stref wolnych od LGBT. Od paru lat konkretnie i konsekwentnie w sprawach praw reprodukcyjnych czy świeckiego państwa określa się tylko partia Razem, uznana przez większość dziennikarzy głównego nurtu za bolszewię tudzież oderwaną od rzeczywistości utopijną komunistyczną brednię, więc ich programu po prostu się nie studiuje i nie omawia. Ten Zandberg plecie androny o związkach zawodowych, prawach pracowniczych, wyproszeniu katechetów ze szkół, podatkach progresywnych, które przecież zabijają przedsiębiorczość w narodzie, powtórka z Lenina!

Niecierpliwość w oczekiwaniu na to, aż opozycja, a w szczególe Koalicja Obywatelska, się „wyjaji” i przestanie li tylko zwoływać ludzkość na marsze, które niektórym zdążyły się sprzykrzyć po marszach KID oraz Parasolek, przeradza się we frustrację i złość – tak odczytuję wypowiedź redaktora Macieja Knapika z TVN krytykującego „liberalnych dziennikarzy”. Ci za bardzo narzekają na opozycję, czym rzekomo przykładają się do wygranej PiS.

Otóż to narzekanie i „walenie” w opozycję bierze się właśnie z tego poczucia niecierpliwości i dociekliwości, chęci oceny planu, którego cały czas nie ma, a przecież październik tuż za rogiem. Jestem mniej skora niż redaktor Knapik do krytykowania dziennikarskiej i obywatelskiej frustracji, bo wydaje mi się, że nie wszyscy dostrzegliśmy pewną cechę w działaniu i postawie przedstawicieli Koalicji Obywatelskiej, w tym samej Platformy. Otóż oni przyjęli taktykę na „to się zobaczy”. Po angielsku istnieje termin „wishy-washy”, czyli coś mało przejrzystego, mało klarownego. Coś jak postawa Austrii względem wojny w Ukrainie. Niby neutralna, ale pomagają, ale już jakby nie da się być neutralnym i udawać, że Hitler był Niemcem, więc wypada chyba pomóc…

Wyraziste mają być partie typu Razem czy Konfederacja, ale że ich postawy są radykalne i kontrowersyjne lub utopijne, łatwo je hejtować na socialach i w tubie Matyszkowicza, to Platforma przyjęła postawę tchórza, który się nie wychyla, żeby mu się nie dostało. Ponadto Tusk, posłowie i radni Platformy boją się odgórnie proponować jakąś wizję, np. regulację małżeństw jednopłciowych czy zerwanie z podziałem na dwie płcie, bo liczą, że „społeczeństwo samo się przekona, samo dorośnie”. Brutalnie zrzucają robotę oddolną na ruchy obywatelskie, w tym np. stowarzyszenia feministyczne, mniejszości seksualne czy aktywistów klimatycznych, a sama Platforma wyczekuje sobie sondaże przychylne np. dla legalizacji aborcji do 12. tygodnia. Polki i Polacy nie chcą już powrotu do „kompromisu aborcyjnego”. Platforma nie musi określić się w sprawie większych nakładów na ścieżki rowerowe i ograniczania ruchu aut w miastach, bo „społeczeństwo samo przesiada się na rowery”. Platforma nie chce dyskusji o wydłużaniu wieku emerytalnego, „bo ludzie sami widzą, że muszą pracować dłużej, żeby nie umrzeć z głodu, bo ZUS nie ma z czego płacić”.

Podobnie ze świadczeniami rodzinnymi. Platforma nic konkretnego nie musi mówić o świadczeniach, bo ludzie „sami” już zaakceptowali fakt, że wychowanie dzieci wymaga dziś takich poświęceń i nakładów, że Polacy jakoś to „rozdawnictwo” łyknęli.

Przekładając ten przydługi wywód na język historii urbanistyki: większość dzisiejszych polityków nie działa jak Georges-Eugene Haussmann, autor wielkiej przebudowy Paryża, tylko raczej jak mieszkańcy domów jednorodzinnych w Niepodległej – każdy Polak to urodzony architekt urbanista, pomysłowy Dobromir. Jak rodzina się powiększy, to się dobuduje pięterko. A może i garaż się przerobi na noclegi. A jak nie mamy na cegłę, to można dokleić kontener na balkonie, stary kurnik przerobi się na salon fryzjerski, a resztę działki można wynająć na kampery, bo w pandemii modne, a jak będą niemodne, to na uchodźców się dotacje weźmie i farelką się „pensjonat kamperowy” ogrzeje.

Jak w teorii doboru naturalnego. Kształty i funkcje dostosuje się do potrzeb i sytuacji. Programu się nie przedstawia. Program się spontanicznie przytnie do aktualnych potrzeb obywateli. Program to drobne przeróbki, tu się zaklei, tu się przypiłuje, tu się doklei, a nie wielka przebudowa. Zrobi się badania, sondaż, a na koniec przedstawi trójkę Platformy. To się zatka, co najbardziej przecieka. I po co my, wyborcy i dziennikarze, denerwujemy się, pieklimy i narzekamy? Lepiej ukwiecać balkony i grillować szparagi, ćwiczyć jogę i cieszyć się chwilowym brakiem smogu.