Duma balonowa. Mam klucz do zrozumienia mowy Kaczyńskiego
Polska ma wielu wybitnych tłumaczy i dzięki nim mamy takie arcydzieła reportażu wojennego jak „Depesze” Michaela Herra czy średniowieczne „Opowieści kanterberyjskie”, które po polsku czyta się tak rozkosznie, że gdyby Chaucer wiedział, toby opowiedział więcej części. Jednak moim skromnym zdaniem tylko ja posiadam klucz do odczytywania sensu i stylu mowy Jarosława Kaczyńskiego i wiem, co on powie na każdy temat, zanim pokryte wazeliną mikrofony narodowej telewizji i narodowych portali zdążą zbawcę narodu zacytować.
Ja, mistrzyni, wyciągam dłonie, konewkę chwytam i niniejszym ze swego źródełka wiedzy tajemnej przelewam Wam sens odmowy przyjęcia systemu antyrakietowego Patriot. O co chodzi?
Chodzi o banany. Dopóki będziemy rechotać z „mlaskania” odklejonego od rzeczywistości „błazna” lub też ulegać niepokojom związanym z cynizmem zbawcy, to nie posuniemy się o krok bliżej do osiągnięcia celu, jakim jest pełnowymiarowa emerytura prezesa, którą może spędzać na grzybobraniu z Brudzińskim na jednej z jego ulubionych własnych bałtyckich wysepek lub też na jachcie z rycerzem korsarzem maltańskim Szumowskim.
Wracając do sedna, czyli bananów. Osoby zbliżające się do andropauzy oraz te w wieku, w którym guglujemy terminy typu „blaszka miażdżycowa”, pamiętają zjednoczenie Niemiec. To, że ten radosny moment miał miejsce wyłącznie dzięki Polakom, a w szczególe dzięki Jarosławowi, który dzień w dzień suflował Borusewiczowi i kryptonimowi Bolek, co mają robić na barykadach, jest jasne jak jutrzenka. Jarosław jest uosobieniem dumy narodowej, którą dekadami elity polityczne zaniedbywały. Jest on dumny, że dzięki niemu, a zatem przy okazji innym Polakom, mur berliński został obalony.
Dlaczego do tego wracam? Mur ściśle wiąże się z bananami, które przez ponad 30 lat funkcjonowania tzw. strefy, czyli NRD, były symbolem „Wirtschaftswunder”, cudu gospodarczego. Podczas gdy Jarosław i wszyscy my okupowani przez ZSRR stali godzinami w upokarzających kolejkach, nim udało się nam upolować coś, co akurat „rzucono” do sklepu, klienci w Norymberdze, Berlinie Zachodnim czy Paryżu do swych szkolnych śniadaniówek ładowali sobie tzw. owoce egzotyczne. Owoce egzotyczne to oczywiście termin niepoprawny politycznie, bo taka śliwka węgierka może być egzotyczna dla mieszkańców Rwandy czy Martyniki. Dostęp do bananów, kawy czy czekolady, symboli sukcesu gospodarki rynkowej, był jednak możliwy głównie dzięki koloniom. Takie Kanary to część Europy Zachodniej i się handlowało i nadal handluje taniej – ot, rynek wewnętrzny. Bingo. Przeanalizujcie, proszę, jak często prezes używa słowa „imperialny”.
Imperialna Francja, imperialne Niemcy – nie wiem, dlaczego utuczonej na kradzionym złocie Hiszpanii i Włochom prezes jakoś odpuszcza. Może dlatego, że do prezydenta Dudy nie telefonują po hiszpańsku, a może chce zaprosić na obiad z Julią Przyłębską panią premier Giorgię Meloni.
Dlaczego jeszcze obalenie muru tak ściśle wiąże się z bananami? Wyjaśniam młodszym czytelnikom. Otóż tego dnia i wieczora Niemcy z zachodu podjechali do rozbieranego muru ciężarówkami pełnymi bananów i tabliczek czekolady (prawdziwej, nie żadne czekoladopodobne) i rzucali te towary w stronę szalejącej z radości ludności Berlina Wschodniego. Byłam wtedy mniej więcej w wieku Lolity i już czułam, że jest to niestosowne, że banany te są niesmaczne, a słowo „patronizujący” nie wyczerpuje tematu.
Prezes i wielu Polaków upokarzanych w czasie PRL, nękanych i biedujących, ale też tych, którzy nie stali się beneficjentami tzw. wolnej ręki rynku, są obrażone na pół globusa i historię i ci, którzy tego nie pojmują, to potrzebują tłumaczki. Imperialne i kolonialne Niemcy nie będą nam rzucały patriotami w twarz. Do tego dochodzi duma osoby niepotrafiącej przyjmować tzw. prezentów, czyli pomocy. Osoby dumne mają bardzo napompowane poczucie krzywdy i niskie poczucie wartości, mówiąc delikatnie, nie potrafią przyjmować podarków z wdziękiem Holly Golightly.
Część z nich leczy się z kompleksów skutecznie i ścisk pupy ustępuje, ale część wręcz to poczucie krzywdy kultywuje. Prezes po prostu nie potrafi, bo nie chce, prosić o pomoc. Przejrzyjcie, proszę, jego przemówienia i wywiady. Nawet zawieranie sojuszy, „granie w drużynie” czy „przyjaźń” nie są terminami, którymi się posługuje, albowiem słowo „suwerenna”, „niezależna”, dumna i silna to jego ulubione określenia. To człowiek, który nigdy nie grał w drużynie w sensie ścisłym. Można rechotać z haratania w gałę, bo w takową haratali niemiecki Tusk czy imperialny Macron, ale prezes po prostu jest zbyt dumny, by robić asysty czy też cieszyć się, że ktoś mu coś podał, dzięki czemu cała drużyna NATO jest bezpieczniejsza.
Z poczuciem przerośniętej dumy narodowej wiążą się wszystkie antydyplomatyczne działania prezesa i jego nieudolnych akolitów. Dyplomatycznie jest ładnie udawać zadowolenie z prezentu lub propozycji pomocy, nawet jeśli w duchu monstrualny kielich z bursztynu czy karton bananów średnio nas jarają. Przypominam, że prezes z pierwszym harcerzem RP chcieli osobiście z kuszetki pociągu wygrać wojnę z Putinem, więc po co im patrioty?
Po drugie, osoby bardzo upokorzone, ludność, która pamięta, jak Niemcy wysyłali nas do obozów pracy i koncentracyjnych, jest podejrzliwa. Co prawda dumni Polacy uwielbiają wozić się po terenach wiejskich beemkami czy odkurzać dywan niemieckim odkurzaczem, robić pranie francuską pralką itd., ale przecież prezes nie gotuje, w słoikach w lodówce chłodzi się rosołek od krwawej Julii, a prania nie robi, dlatego niektórzy drwią z jego zaniedbanych garniturów. Polacy sami odeprą imperialne najazdy Niemiec, szwabskie prezenty być może są drugiej kategorii, a my wolimy produkowane w Polsce uzbrojenie, którego nie ma, tak jak maseczek czy szczepionek, ale jest przekop, drut pod Białorusią i film „Prorok” o mężczyźnie silnym, nieugiętym, a nie jakimś tam Wojtusiu, co to jest miękki jak Zosia.
Zawsze do usług, Wasza tłumaczka z języka kaczystowskiego na polski, do zobaczenia na seminarium komparatystycznym w Budapeszcie nad Wisłą oraz Toronto nad Sanem (mamy być drugą Kanadą przecież).