Sunę po szynach

Nie chcąc wpasować się w ulubioną ramkę oberprezesa, czyli tzw. szufladę opozycji totalnej (to chyba dobrze być totalnym, a nie „delikatnym” czy „miękiszonem” – już sama się gubię w tych jego kpinach), postanowiłam napawać się tym, jak sunie po szynach program Kolej Plus.

Mieszkanie Plus to już nawet sam naczelnik przyznał, że jakoś ludzkość nie chciała oddawać za darmo działek pod bloki… Tegoroczne Święto Niepodległości postanowiłam spędzić na Ziemiach Odzyskanych. Ściskając w ręku bon turystyczny, miałam w planie patriotyczną konsumpcję i wzorem naszej najskuteczniejszej polityczki od pomocy Beaty Kempy postanowiłam pomagać tym bonem na miejscu. Zaszaleć w województwie warmińsko-mazurskim, a konkretnie w bogatym w historię i piękną przyrodę Lidzbarku Warmińskim. Ostatnio sam prezydent Andrzej Duda namawiał do dumy z polskiej przyrody, o której ochronę tak walczy od lat.

Zarezerwowałam pokój w polskojęzycznym hotelu. Kupiłam sobie piękny album fotografii „Dawniej Heilsberg, dzisiaj Lidzbark” pod redakcją Bernadetty Stańko i Janusza Procajły. Dzieło to pełne informacji o historii miejsc uwiecznionych na fotografiach dostajemy nie dzięki jakimś tam axelomspringerom, lecz polskim wydawcom. Do tego wypożyczyłam książkę pełną dokumentów i świadectw pt. „Zanik ludu mazurskiego” prof. Janusza Małłka. Będę miała co czytać w pociągu, by pogłębić wiedzę na temat Warmii. W moich czasach szkolnych propaganda hulała i o wielu faktach na temat Prus Wschodnich i Ziem Odzyskanych nas nie uczono.

Odpaliłam apkę PKP do zakupu biletów, aż tu nagle – szok i niedowierzanie. Lidzbark Warmiński, jak to mówią mieszkańcy, potomkowie tysięcy Kresowiaków wypędzonych na te ziemie z Wileńszczyzny, „za Niemca miał szyny”. Dziś nie ma połączenia ze stolicą. A kuku. Z nikim nie ma połączenia kolejowego. Ani z Barczewem, ani z Olsztynem. Czyli do przejścia granicznego w Gołdapi się nie wyruszy ani na Zachód, ani turyści z Trójmiasta nie mogą schronić się na Warmii przed „gwarem” spragnionych taniego alkoholu, masaży i towarzystwa turystów ze Skandynawii. Co prawda stoi w Lidzbarku Warmińskim śliczny budynek dworca, lecz pociągi nie dojeżdżają tu z żadnego kierunku.

Gdybym była wojewodą mazursko-warmińskim, to codziennie protestowałabym na tym dworcu, a nawet samego prezydenta Dudę z małżonką germanistką zaprosiłabym na ten dworzec. Tu stał, tu był peron. Widzę jego piękno i siłę na bardzo ładnej fotografii w albumie „Heilsberg”. Dotelepałam się do Lidzbarka niesiona patriotyczną nieustępliwością. I autem. Mimo że droga z Barczewa jest tak dziurawa, że można jechać tylko 40 km/h. Zapewne dlatego naczelnik jeszcze stąd z kurortu, jakim jest Lidzbark, nie naubliżał kobietom ani młodzieży – bo limuzyna obwożąca go po kraju mogłaby rozkraczyć się po drodze.

Pytanie retoryczne: czy gdyby politycy jeździli pociągami na swoje spotkania lub busikami do pracy i na zabiegi szpitalne, to nasza sieć połączeń regionalnych i krajowych wyglądałaby lepiej? Przykro mi to wytykać, ale jedyna przejażdżka pociągiem w wykonaniu naczelnika to była wycieczka do Lwowa. Może głupio było ściskać się z premierami Czech i Słowenii na tylnym siedzeniu auta służbowego?

Od dziecka uwielbiam zwiedzać Polskę, a Warmię i Mazury ukochałam sobie szczególnie, bo gór wysokich boję się, a tu pagórki na moją himalaistyczną miarę. Najwyższa góra, Góra Krzyżowa, ma chyba prawie 140 m n.p.m. Sporo tu jeszcze niezatrutych rzek, choć w lasach mnóstwo śmieci, walają się puszki i flaszki z polskojęzycznymi nazwami. W listopadzie i grudniu są nad rzeką pustki. Tak też było, gdy wędrowałam sobie przez krętą i zarośniętą dębami, grabami dolinę rzeki Symsarny, którą w książce „Heilsberg” rzewnie wspomina wypędzona stąd pruska arystokratka. Jako dziewczę, w czasie wolnym od germanizowania Mazurów, z wzniesień doliny podziwiała roztaczający się wspaniały widok na Heilsberg.

Dziś zbocza zarosły, ale z innych punktów panorama tej części Warmii wygląda nie mniej efektownie niż widoczki na fotografiach, które znamy z Toskanii. Podczas gdy ja uprawiałam turystykę patriotyczną, Andrzej Duda uprawiał swoją ulubioną politykę historyczną w przemówieniu o tym, czy „damy radę” w obliczu kryzysu energetycznego i agresji Rosji na Ukrainę. O „dawaniu radę” nawijkę w swym przemówieniu serwowała nam kilka lat temu pani premier Szydło – machała przy tym teczką pełną zapewnień. Dała radę, bo na pewno milej żyje się w Brukseli nad ostrygami niż w Brześciu nad miską suchego ryżu przy braku węgla.

Prezydent Duda jest naprawdę dobrym mówcą, ma talent oratora, myślę, że cudnie by się odnalazł w jakimś kościółku w Małopolsce ze swymi kazaniami patriotyczno-militarnymi i apetytem na hostie. Spacerując po Warmii, słuchałam transmisji: „Wielokrotnie mówiłem wam, moi drodzy rodacy, szanowni państwo, w 1918 r. nasi pradziadkowie rozpoczęli odbudowę Polski z absolutnych zgliszcz, które pozostały po zaborach”.

Takie uproszczenia są bardzo niesprawiedliwe i mylące. Łączono trzy porządki prawne, to prawda. Ale taki Lidzbark, czyli Ostpreussen… „za Niemca” odchodziły stąd pociągi w pięciu kierunkach, a na fotografiach z 1920 r. i wcześniejszych widzę mosty kolejowe. Wśród miejscowej ludności, podobnie jak np. nad Biebrzą na Podlasiu, panuje zaskakująco dużo sentymentów za osiągnięciami z czasów zaborów. Słynna Droga Carska przez nadbiebrzańskie tereny to nie żadne zgliszcza, tylko do dziś używany szlak. I nad Łyną, i nad Symsarną do niedawna były mosty kolejowe stawiane „za Niemca” i długo potem używane. Gumka myszka tego rządu służąca do wymazywania historii naszych ziem jest już wytarta jak łaty u rajstopek raczkujących dzieci. Osiągnięcia PRL wymazane, a teraz jeszcze się okaże, że fajtłapy z Prus czy Austro-Węgier nic tu nie pobudowali, o obywatelach I Rzeczpospolitej nie wspominając. Żadnych dróg, żadnych kolei, żadnych szpitali, żadnych szkół, żadnych dworów czy świątyń. Drzew ni parków, ni uzdrowisk w Lidzbarku nie było. Goła ziemia. Po co w ogóle stoi tu na cokole popiersie Ignacego Krasickiego? Po co Unia Europejska wspomaga odbudowę ogrodów biskupich?

Tymczasem dziś Lidzbark stawia na turystykę, kulturę i swoją uzdrowiskową część. Odbudowano śliczną Oranżerię Krasickiego, odbudowuje się postawiony przez Zakon Krzyżacki zamek, prężnie działa rezydencja biskupa Krasickiego, w której trafiłam akurat na cudny wieczór. Otóż odbywała się tu w ramach Święta Niepodległości promocja nowego wydania bajek Krasickiego, do której wstęp napisał prof. Zbigniew Mikołejko. Po wykładzie chwilę rozmawialiśmy o poezji i ogrodach Krasickiego i zapytałam profesora, czy pamięta jeszcze czasy, gdy w Lidzbarku były koleje. „No pewnie, jako młody chłopak skakałem z nasypu do Łyny”, z pasją wspominał urodzony w Lidzbarku eseista.

Lidzbark zachwyca mimo zniszczeń, których zaznał podczas wojen i peerelu. Teraz stawia na kulturę, turystykę, przyrodę (polecam wycieczkę po Dolinie Symsarny!) i rozbudowę „Luftkurortu”. Kąpieliska i szlaki turystyczne, kuracjuszy widać na dawnych kartach pocztowych i w przewodnikach. Rząd tyle mówi o bezpieczeństwie Niepodległej. Czy nie warto prócz kupowania himarsów od Amerykanów odbudować kolejnictwo, które sami sobie zaoraliśmy? Nie tylko dla samych lidzbarczan, by mogli studiować w Olsztynie, jechać na leczenie do dużych szpitali, docierać pociągiem do słynnego hubu w Baranowie, ale i dla turystów z „imperialnej” Brandenburgii?

Turystyka uzdrowiskowa po pandemii i w czasach starzenia się Europy będzie kwitła. Czy naprawdę tak oto rząd troszczy się o klimat i przyrodę – samochodoza ma rozjechać perłę Warmii i dusić smogiem mieszkańców tej doliny? Uliczki miasteczka będą latem tak zapchane, że piesi czy osoby z wózkami nie będą mogły przejść, utworzą się korki. Opłata uzdrowiskowa zobowiązuje do dbania o jakość powietrza, prawda? Czy wojewoda nie jest zainteresowany, by mniej zamożni mieszkańcy Lidzbarka mieli połączenie ze światem nie tylko za pomocą prywatnych busów i aut? Rozumiem, że teraz premier udaje, że nie studiował w Niemczech, starannie oducza się niemieckiego, a naczelnik sam już nie może się zdecydować, czy skłócać nas bardziej ze Wschodem czy Zachodem, ale wyrzucanie szyn tylko dlatego, że na pomysł ich ułożenia wpadł ktoś ponad sto lat temu, nie ma sensu. Chyba że to sami Lidzbarczanie bardzo nie chcą, by ktoś odwiedzał ich Luftkurort. Wiadomo, ile czeka się na miejsce w sanatorium.

Jedyne szyny, po których sunę, to u stomatologa.