Inflacja to ja

Zainstalowałam sobie apkę „lupa i szkło powiększające” i mimo to z trudem dostrzegam strategię opozycji na rządy w Niepodległej. Jak na razie opozycja to jęki na kaczystów, ziobrystów i piskliwe poćwierkiwania, przewidywalny przekaz dnia i efektowna szermierka słowna przewodniczącego Tuska, któremu współczuję, bo ma w szeregach osoby nieodróżniające Szczecina od Świnoujścia. To, że profesor Glapiński podobnież jak premier Morawiecki to pożałowania godne miękiszony, które kolaborują z kim popadnie, byle mieć pełne portfele, to wiadomo. Donikąd narzekanie nas nie prowadzi. Nie jestem ekonomistką, ale od 23. roku życia prowadzę własne gospodarstwo domowe. Wtedy przestałam mieszkać w akademiku w pokoju trzyosobowym (bardzo tęsknię!), a zaczęłam gospodarzyć sama. Korzystając z doświadczeń osoby pracującej oraz utrzymującej dom i dzieci, chciałam niniejszym wyznać, iż to nie prezes Glapiński jest winny przerażająco wysokiej inflacji w Polsce, ale ja. Ja jestem winna inflacji.

Jak państwo wiedzą, wychowywał mnie ojciec, który był ekonomistą; poznał ekonomię komunistyczną, ale i zachodnią. Ojciec dużo pisał – to również państwo wiedzą. Moja matka też „czerniła papier” i podobnie jak ojciec prowadziła swoje gospodarstwo domowe, nie będąc na niczyim garnuszku. Oboje pisali jeszcze coś. A mianowicie zapisywali swoje wydatki. Ojciec robił to baaaaaaardzo skrupulatnie. Codziennie zapisywał wszystkie wydatki, nawet drobne zakupy w kiosku, piekarni, na targu. Mama, mając inne priorytety życiowe, wieczorami zajmowała się korzystaniem z życia, a nie księgowością, ale większe wydatki regularnie zapisywała, przy czym u niej duże kwoty przeznaczane były regularnie na sztukę, bilety lotnicze czy cele charytatywne, a ojciec bardziej skupiał się na wydatkach na dzieci i remonty.

Ja również zapisuję w osobnym notesiku długopisem wszystkie swoje wydatki. Paragonów nie zbieram – nie cierpię śmieci. Ja wiem, że są dziś apki bankowe informujące o wydatkach. Ale uwierzcie. To nie jest to samo. Pikające apki czy miganie na wyświetlaczu – to się ignoruje. Objawienia Abrahama to pikuś przy tym, co się może nam ukazać po otwarciu naszej księgi wydatków.

Patrzę na moje wydatki z ostatnich trzech lat i co ja widzę? Rollercoaster, jakiego nawet elektrokardiogramy w „Szpitalu na peryferiach” nie serwują. Na początku pandemii bardzo mało po stronie wydatków. Już na przełomie marca i kwietnia 2020 straciłam jedną ze swych prac – program w TVN24 oraz sporo zleceń związanych z prowadzeniem paneli, spotkań w realu. Okrutnie zmartwiłam się niepewnością zatrudnienia i tego, czy będę w stanie mieć forsę na leczenie i na edukację dzieci poza systemem hunwejbina Czarnka. Złożyłam CV do kilkunastu firm i mimo iż jedna bliska osoba powiedziała mi wtedy: „Uważaj, że komuś zrobi się ciebie żal, takiego beztalencia i starej klempy nikt nie zatrudni” (naprawdę), to zyskałam ciekawe nowe zlecenia i się zaczęło. Kupowanie RZECZY.

Słuchawki, oprogramowanie, statyw, abonamenty cyfrowe. A potem GASTRONOMIA. Tak, knajpy zamknięte, ale żeby nie stracić pracy, musiałam zrezygnować z gotowania dzieciom trzech posiłków dziennie, których nie serwowała szkoła, i zamawiałam. Zamawiałam jak opętana catering, zakupy od rolnika z dowozem. W czasie lockdownu przemykałam nielegalnie do redakcji, gdzie sama w pustym radiu wyrywałam godzinę lub dwie ciszy i obiecałam sobie wtedy, że jeśli przeżyję, to będę jeszcze częściej bywała w teatrze (teatr online to trauma do dziś) kinie, z przyjaciółkami na mieście i w podróżach.

I widać to teraz w kajecie wydatków. Zamiast cierpieć i oszczędzać, bo tak chcą oligarchowie typu Obajtek, Morawiecki, żeglarz z Fuerty Szumowski czy minister Woś przerabiający państwowe przedszkole na prywatną willę, ja na swoją skromną skalę też wydaję zarobione pieniądze i patrzę na ostatnie cztery miesiące. I co widzę. Wydatki ogromne – na ZDROWIE. Dług zdrowotny w czasie pandemii zaciągnęłam ogromny. Teraz seria badań, wizyt. Alergolog dziecięcy, oczyszczacz powietrza dla dziecka uczulonego bardzo silnie na brzozę (3 tys.!), USG piersi, cytologia. A o zakrzepicy jakoś zapomnieliśmy, a tyle było paplania przy okazji antyszczepowej dezinformacji. No, ja nie zapomniałam i widzę w kwietniu wydatek na USG – przepływ żył. Nadrabiam z dbaniem o zęby swoje i dzieci, bo minister Niedzielski nie troszczy się o jamę ustną Polaków. Sami sobie zdejmujcie kamień, zakładajcie dzieciom aparaty. Hunwejbini z Ordo Iuris nie troszczą się o to, by każde dziecko w podstawówce nauczyło się pływać. Karnet na basen wrócił dla obojga synów – jeszcze drożej niż przed pandemią, bo baseny płacą krocie za prąd. No i wróciły majówki, czerwcówki, noclegi. Dwa razy w miesiącu teatr, raz kino, właśnie kupiłam trzy bilety do Muzeum Etnograficznego na wystawę dla siebie i dzieci – sztuka północnej Kanady.

A zatem – nie oszczędzam, a wydaję więcej niż zwykle. Po co oszczędzać przy takich oprocentowaniach na rachunku? Niech się Morawiecki cieszy, że nie remontuję okropnie zaniedbanego mieszkania i nie stawiam na działce od biskupa drewnianego pałacyku plus. Inflacja to nie tylko wojna w Ukrainie. To my, klasa średnia: kupujący rzeczy, zdrowie, kulturę, sport.