Zęby
Obudziłam się pewnego ranka z niespokojnych snów i stwierdziłam, że dziwny wirus zamienił się w wojnę. Aha. Kultura strachu rozszerza asortyment, serwując ostateczne rozwiązanie. Do wyboru, do horroru.
Ale że tamte strachy były na Lachy? Z biurka Peterburka wyciągam notesik z zapiskami z udręczonego miasta. Ostatnie plagi egipskie to była tylko uwertura z czekadełkiem, zanucę może, jak to szło: smog zabójcą dzieci i dorosłych. Dżihadyści dekapitują sprawniej, niż ja patroszę rybę. Terroryści wysadzą nas z fotela w samolocie bez bagażu podręcznego za okno. Topiące się lodowce zaleją nas w trupa. Jednocześnie skończy się woda w kranie przez suszę. Respiratorami zabiją wszystkich pacjentów szpitali. Temperatura podniesie się o parę stopni i łosie, te królewskie, borealne zwierzęta, wymrą. Hunwejbini pod wodzą krwawej Julii zabiją Polki w ciąży. Mniejszości seksualne zginą w specjalnych strefach. Myślący magicznie wazeliniarz profesor Glapiński godło z orła zamieni na jastrzębia i utopi polską walutę.
No dobra, dochodzi siódma. Dzieci trzeba budzić, która to już wojna za mojego życia, zimna wojna, druga wojna w Zatoce Perskiej, ludobójstwo w Rwandzie, muszę zmienić pościel, syn mnie poucza, że co dwa tygodnie powinnam zmieniać pościel, a sam palcem nie kiwnie, mimo że go upominam. Całkiem niedawno koledzy radiowcy z moich roczników wracali z traumami, napatrzywszy się na masowe rzezie podczas wojny chorwacko-serbskiej, teraz niech już młodszych z mikrofonami wysyłają, o ile Putler ich nie wyśle na Sybir bez butów i dyktafonów. Antkowi lepiej owsiankę nastawię przed przedszkolem, z jabłkiem, masło już ponad 7 zł, ale jabłka na bazarze po 2, niech dzieci zjedzą coś na ciepło. Jak były lockdowny, to do garażu podziemnego schodziłam pisać, bo w domu dzieci na zdalnym szalały, a teraz jak naloty się trafią, to wespół zespół zejdziemy? Dobrze, że mam ryzę papieru, na wojnie kartek do pisania brakuje, ale wojna na pewno potrwa dłużej niż ryza papieru.
Prababcia Kazia Sztechman opowiadała ponoć, że świece trzeba mieć. W szafce mam, z urodzin zostały. Jeszcze wczoraj dzieciaki „roznosiły koronawirusa” i były „bombami zarazy”, a teraz słowo sierociniec się odkurzy na bank, książka „Wojenka” dodruki zaliczy. Pierwszy dzień wojny, a Kuba ma wizytę u dentysty, zęby są ważne przy identyfikacji ciał, pamiętam, że jak syn miał pięć lat, to byliśmy w Muzeum Wikingów w Sztokholmie i ten słynny szkielet tzw. Birka Girl oglądaliśmy, z X w., wojowniczka – zobaczcie foty w internetach, póki sieci nie odłączyli. Dzięki zębom dużo o człowieku można powiedzieć, datować, ile dzieciak lat miał.
Niby słonecznie, ale wezmę ciepłe palto, czytałam w „Dziejach człowieka piszącego” Kazimierza Orłosia, że kurtką jego mama okna ocieplała, bo szyb brakowało. Noszkurw. Facet, paranoiczny tchórz opętany manią narcystyczną, rozpętuje wojnę, a potem my kobiety życie poczęte musimy ratować. No, ciekawe, jak towarzyszka Kaja Godek na barykadach się sprawdzi.
Znów szukam ładowarki, może zapas powerbanków po pracy kupię, ależ fajnie, że mam rower, na wojnie ropa cenniejsza niż złoto, o tankowaniu zapomnę, dobrze, że w radiu pracuję, jeszcze niedawno wróżono śmierć tego medium. Nasze radio narodowe agenci i agentki Putina zniszczyli i teraz jak odezwy do ludności w czasie wojny będzie wódz naczelny kierował? Zero słuchalności! Ale ale, jaki wódz, ten pewnie śpi. Dzieci, wnuków nie musi ratować, to się wysypia i czeka nakryty kołdrą na uchodźstwie w barłogu, aż warszawianki zrobią i umrą w zastępstwie za niego.