Gdy Tata nie pisze
Przy laptopie siedzi leń. Nic nie robi cały dzień. O, wypraszam sobie. Przecież klikam, skaczę po linkach, serfuję, oznaczam, komentuję, lajkuję. Z fotela, kanapy bądź innego mebla zastępującego współczesne dyby, oddalonego od ekranu na odległość ramion, część z nas spędza… No właśnie. Ile godzin czasu ekranowego, tzw. screen time, zaliczają Państwo w ciągu dnia?
Ekranowy czas, czyli komputer, ale też smartfon. I, no właśnie. Ile godzin trwa Państwa dzień? Ekrany wydłużyły dzień, nie pisze się w pracowni przy świetle, tylko czasem po nocach. Czy coś z tego ekranowego czasu wynika prócz bólu kręgosłupa, nadwagi oraz pogorszenia wzroku? Staram się pilnować higieny. Ekranowy czas wydzielam sobie i dzieciom. Wyłączając dzieciom kompa czy konsolę, po prostu stanowczo mówię, że nie robię tego, bo jestem „najgorszą matką świata”, jak czasem bywam wtedy określana, ale w trosce o bezpieczeństwo naszej rodziny. Tak, to męczące, bo dla konsoli czy sieci trzeba wymyśleć dzieciom „atrakcje” w realu. Ale czy decydując się na dzieci, ktokolwiek uważał, że rodzicielstwo nie będzie wymagało ogromu pracy, czasu i stresów?
Ekran jest o wiele mniej zdrowy niż kartka papieru. Usiadłam teraz do pisania, bo mój tata jest chory. Nie może na razie pisać. Dla niego, jak dla wielu osób z jego roczników (urodzony w 1938 – słuchacze naszego podkastu wiedzą!), ekran komputera jest li tylko nowocześniejszą formą białej kartki. Aleksander Sołżenicyn w „Pruskich nocach” wspomina, jak plądrując zdobyte Mazury, wjeżdża konno na jakąś pocztę, chyba w Olsztynie (?), i widzi kartki. Kradnie właśnie je, a nie urządzenia czy monety. Coś sobie może po nocy żołnierskich gwałtów i maruderstwa napisze.
Starsze pokolenia papier szanowały, bo to dobro luksusowe. Nie tylko pozyskane z umarłych drzew, ale drogie i trudno dostępne. Jak robi mój tata notatki? Nie w smartfonie, ale na papierze w linie. I nie byle jak, ale oszczędnie. Nie dlatego, że myśli skapują mu skąpo. Ale dlatego, że felieton to gra skojarzeń, a nie faszerowanie statystykami czy wiedzą. Oszczędnie, bo papier liniowy jest drogi. Najlepiej „upchać” dwie linijki pisma między linie papieru.
Dlaczego starsze pokolenie robi notatki? Bo, zgodnie z wątpliwościami Jerzego Stempowskiego, nie czerni papieru na marne. Jednak pisanie dla taty to nie tylko dzielenie się z czytelnikami i redakcją swoimi opiniami, komentarzami, anegdotami, efektowną szermierką słowną czy pikantną polemiką. Tata jest z rodziny piszącej. Niedawno opowiadał nam w podkaście, że odkrył artykuł Bernarda Passenta na temat zagadnień agrarno-ogrodniczych w jakimś lwowskim przedwojennym tytule.
Jedni chodzą, żeby zrozumieć albo żeby nie zwariować czy żeby się skupić. Inni ćwiczą jogę czy medytują. Wiele kobiet nuci sobie coś pod nosem, nawet jeśli są same w domu. Może mężczyźni też to robią, ale częściej słyszę to u pań. Nucenie do nikogo jest formą komunikacji ze wszechświatem. Póki nucę – ludzie wiedzą, że jestem. Po nutce do kłębka. Nucenie jest jak poręcz czy lina dla alpinistki. Czegoś się chwytasz. Nucenie uspokaja myśli i pomaga np. znaleźć zgubiony kwit, klucze, uspokoić nerwy, gdy córka czy matka nas zwymyślali od złych matek czy dzieci. Inni zamiast nucić, złorzeczą pod nosem. Krzątając się po domu, czekając na autobus – złorzeczą na świat. Zioną żółcią, prychają, wyzywają wrogów (najczęściej to bliscy) od k… i ch…
A mój tata zamiast tego ma pisanie. Teraz nie czuje się dobrze, nie może pisać i wiem, że to jak odebrać dzikiemu zwierzęciu możliwość wybiegania się albo złotej rybce zanieczyścić wodę.
Niepisanie mojego taty to na pewno trudny moment dla nas wszystkich, jego czytelniczek i czytelników. Daniel nas wychował do systematyczności. Nigdy nie słyszałam, żeby moi rodzice skarżyli się, że są „zarobieni” albo „nie wyrabiają”, albo żeby ukrywali się przed wydawcami, albowiem nie zdążyli z tekstem. Być może to jest też doświadczenie tych roczników: oni po prostu nie mają problemu z posiadaniem szefów. Cieszą się, że mają jakąś pracę i tyle. Za to moje roczniki kwękają sporo. Biorą lewe zwolnienia, bo czują się mobbowani. Albo niedoceniani. Płace są za niskie. Albo salwują się różnymi dopalaczami czy terapią. Często słyszę milenialki, które „padają na twarz” lub też nie wyobrażają sobie, że prócz pracy mogłyby jeszcze „ogarniać dzieci”.
Tylko ciężkie choroby powodowały i powodują u moich rodziców przerwy w pisaniu, tudzież zajmowaniu się dziećmi. Oczywiście możemy powiedzieć, że to oni, te starsze roczniki, mają jakąś blokadę i problemy, bo nie potrafią się skarżyć i narzekać na nadmiar pracy czy obowiązków. Osoby po osiemdziesiątce mają często silne przywiązanie do własności. Pracują dla dzieci. Dla wnuczek. „Patrz, to będzie kiedyś twoje” – mówi dziadek Michała z pięknej debiutanckiej książki Marcina Turowskiego „Dziadka nie ma”. A młodsi nie chcą aut, nie chcą domów, nie są w stanie nieść odpowiedzialności z wielu powodów.
Gdy tata nie pisze, ja czuję się bezradna. Musimy od nowa stworzyć sobie Daniela tożsamość. Daniel, który nie pisze. To zadanie na teraz. Nigdy nie widziałam żadnego z moich rodziców w stanie niepisania, bo przecież nawet, gdy fizycznie nie byli przy kartce czy ekranie, to myślami pracowali nad tekstem. Zmierzenie się z bezradnością to coś, czego starsze roczniki nas nie nauczyły. Nasi dziadkowie czy ojcowie albo byli twardsi, albo po prostu nie wypadało obarczać świata swoimi słabościami. Albo zapijali swą bezradność. Do pracy napędzała ich ambicja albo po prostu przyzwyczajenie i kindersztuba.
Tata zawsze daje radę i zawsze dawał radę. Nigdy nie słyszałam, żeby jęczał z powodu obowiązków rodzicielskich, a dziś rodzice ciągle narzekają. A to trzeba zapisać do przedszkola. A to pilnować nauki, globus kupić, na zajęcia dodatkowe prowadzić, na wycieczki rowerowe jeździć, motywować, pokazywać dziecku świat, zdrowe posiłki szykować, do lekarzy prowadzić, a czasem i na terapię. Jeszcze kilka dni temu ojciec upominał mnie, że nie szukam jakiejś ambitniejszej szkoły dla mojego syna. Wiem, że tata nie leni się, wiem, że systematycznie pracuje nad tym, żeby wrócić na te łamy.