Stary burdel
Z bukietów najbardziej lubię dostawać pęczek natki. Dziś po złotych 2,50 u pani Krysi na stoisku pod Halą Mirowską. Powinnam wstąpić do Agrounii, bo unikam kupowania w dyskontach i marketach – wolę targ, nawet jeśli pada marznący deszcz i sprzedawcy mają czerwone zgrabiałe dłonie, że aż na sam ich widok jest mi jeszcze chłodniej.
Gdy mój młodszy syn był w przedszkolnej grupie zajączków, czyli jakoś dwa lata temu chyba, to pęczek można było po złotówce dostać. Z pietruszki ciężko mi będzie zrezygnować, to wszak cytryna północy, nieprawdaż? Wolałabym być przed pogrzebaniem posypana przez grabarzy siekaną natką niż grudami ziemi. Każdej potrawie dodaje natka zapachu i eleganckiego wykończenia. W świecie inflacji oraz kolejnych nowych podatków szukam nerwowo czegoś optymistycznego.
Na przykład cieszę się, bo siedzenie na podłodze nie jest jeszcze opodatkowane. Można sobie usiąść, w siadzie skrzyżnym najlepiej, za darmo rozciągamy od razu biodra. W takim siadzie można za darmo sobie coś powspominać lub pośpiewać. Przez tę złotówkę przypomniała mi się piosenka z repertuaru wybitnej wokalistki Marii Koterbskiej z tekstem Mirosława Łebkowskiego: „Do grającej szafy grosik wrzuć/ jeden malusieńki grosz/ bo tam w środku śpi melodii sto/ więc je tym grosikiem zbudź”. Biedny ten grosik, dziś jest niczym stare kartki na cukier czy mięso – nic za to nie kupimy. Zresztą z cukru i tak zrezygnowałam.
W czasie, gdy podatnicy zaciskają pasa, rezygnując z opodatkowanych dóbr luksusowych, wycieczek, kina i droższych warzyw czy mięs, premier Morawiecki wraz z prezesem Kaczyńskim wjeżdżają z kolejnymi podwyżkami podatków. W tenisie moi trenerzy i trenerki zawsze zwracali uwagę na tzw. zły timing. Nie tylko ważne jest mieć dobrą technikę uderzenia, przygotowanie fizyczne, ale bez dobrego timingu cała gra się sypie. Piłkę łapiemy w odpowiednim momencie. Podwyższanie podatków w czasie inflacji i w czasie, gdy setki tysięcy rodziców zmuszeni są do mniej efektywnej pracy, bo siedzą z dziećmi na zdalnym nauczaniu lub kwarantannie, pozbawieni zasiłków, jest timingiem fatalnym. Rzekomo rząd prorodzinny, a mama dziesięciolatki na zasiłek z ZUS nie zasługuje, mimo że przecież dzieci do lat 12 nie można w domu samych zostawiać!
Czy jestem za dzieleniem się z osobami, którymi powodzi się gorzej? Czy nie bulwersują mnie narastające w świecie dysproporcje, całe bogactwo kumuluje 1 proc. elit, a biedni coraz biedniejsi, a Thomas Picketty i co dalej? Deklamuję jak pacierz rano we dnie w nocy, rozmyślam trzeci rok z rzędu, rezygnując z wyjazdu na ferie narciarskie z dziećmi. My mieliśmy w dzieciństwie narciarstwo, a oni mają frajdę na konsoli… Przecież do szczęścia umiejętność jazdy na nartach nie jest potrzebna, zwłaszcza że nie zamierzam kandydować na urząd prezydenta RP ani spędzać ferii z ministrą Emilewicz i jej synami.
To dlaczego mój entuzjazm dla redystrybucji jest, hm, w tym momencie mało zauważalny? Nie tylko z powodu złego timingu. Proponuję premierowi Morawieckiemu oraz prezesowi Kaczyńskiemu wycieczkę do Ćmielowa. Jest tam prywatna manufaktura porcelany, robią cacuszka z przezroczystej bielutkiej masy, a jedną z ich flagowych figurek jest figura naprężonego kota. Właściciel zatrudnia kilkadziesiąt osób, a wśród klientów mają wielu kolekcjonerów. Ich produkty są bardzo drogie. Jedna filiżanka potrafi kosztować nawet 700 zł, jeden wazon parę tysięcy. Firma AS Ćmielów zadbała jednak o to, by organizować dla zwiedzających bardzo sumienne zwiedzanie fabryki i uprzejma przewodniczka krok po kroku tłumaczy cały proces powstawania filiżanki. Jak drogie są materiały. Skąd są sprowadzane i dlaczego nie wszystkie są z Polski. Ile kosztują piece, ile godzin trwa wypiekanie, ile kosztuje energia, ile dni trwa wykonanie filiżanki, kto ją maluje ręcznie itd. Na koniec wykładu rozumiemy, dlaczego za coś tak wyjątkowego i drogiego w produkcji, rzecz dobrej jakości, musimy zapłacić sowicie.
Tymczasem prezes Kaczyński nawet nie wysilił się, by wraz ze swoim podopiecznym, namaszczonym na geniusza finansów specem od miski ryżu i wygaszania oczekiwań, zrobić nam sumienną prezentację kota w worku. Jak wiemy, gwałconą krowę potrafią na konferencjach pokazywać i tłumaczyć, więc kota w worku też mogliby pokazać i wytłumaczyć, dlaczego aż tyle podatnicy muszą rządowi dać. I co KONKRETNIE się z tą daniną stanie. Warto byłoby zaprezentować statystyki. Przejrzyste wykresy.
Tu na pomoc może przyjść najbardziej popularna polska statystyczka Janina Daily, która w swym dziele „Statystycznie rzecz biorąc” wskazuje na niebezpieczeństwo prezentowania zagmatwanych i nieczytelnych, tudzież nieuczciwych wykresów. Jestem pewna, że Janina Daily wręcz w formie darowizny sprezentowałaby taką przysługę premierowi. Gdyby klasa średnia, policjantka, prezeska zarządu czy nauczyciel zobaczyli, że ktoś, kto sięga do ich kieszeni, jednocześnie tłumaczy, co za to kupi i jak się zobowiązuje do tego, by, dajmy na to, nie były to respiratory od narciarza, sylwester marzeń, park narodowy dla opactwa czy akcja kolejnej wycinki lasów, to może taka policjantka radowałaby się myślą o redystrybucji.
Dlaczego premier Morawiecki i prezes Kaczyński nie rozmawiają ze mną czy nauczycielami, tudzież przedsiębiorcami? Albowiem nami gardzą. Suweren jest głupi i myśli, że to rząd ma pieniądze. Ostatnio nawet księgowi uznani zostali za głupich. Podatnicy to zdradzieckie mordy, tudzież ciemni emeryci, którzy nie umieją w apki do liczenia kroków. Nie rozmawiają z nami, bo są pozbawieni empatii. Dbają o swoje interesy.
Zauważmy, jak duża jest ulga podatkowa dla małżeństw z czwórką (i więcej) dzieci. Premier się załapuje. Uff. Wojewoda Radziwiłł też. Samodzielne mamy wychowujące trójkę dzieci? Czy nie jest ich w Najjaśniejszej więcej niż małżeństw takich jak państwa hrabiostwa czy premierostwa? Redystrybucja brzmi szlachetnie. Czy pieniądze mają płynąć od nauczycieli i medyków na zakup Pegasusa oraz nowe fontanny i termy radiowca Rydzyka?
Kluczem jest pytanie, czy osoby, którym powodzi się gorzej, tak naprawdę potrzebują zasiłków czy może lepszych wynagrodzeń za pracę? A może potrzebujemy otworzyć drogi awansu? Ludzie zarabiają za mało, bo latami nie pną się wyżej w strukturach. Bo nikt ich nie szkoli. Wiem po sobie. Szkolono moje roczniki w najtisach, a teraz już szkolenia wygasły.
Od paru lat wskazuje się na postęp technologiczny w Chinach. Może zamiast zasiłków nasze podatki powinny iść na to, by osoby wykluczone technologicznie szkolić? Miała być reforma szkół zawodowych i realnych. Ludzie nie chcą zasiłków, tylko poczucia, że coś wytwarzają, a ich praca jest godnie opłacana. Premier zna angielski, więc czytał na pewno książki prof. Michaela Sandela z Uniwersytetu Harvarda, takie jak „What Money Can’t Buy” czy „The Tyranny of Merit”. Zamiast dawać ludziom gotówkę, by zaczęli rodzić dzieci – kolejną dekadę czekamy na „mieszkania dla młodych”, dopłaty do usług opiekunek, budowę żłobków, dostęp do stomatologów dziecięcych, dobrej opieki prenatalnej itd.
No i samo podwyższenie składki zdrowotnej. Panie premierze, panie prezesie. Za filiżankę dobrej jakości chętnie zapłacę 700 zł, o ile uda mi się zdobyć dodatkową umowę zlecenie. Ale za służbę zdrowia, która serwuje mi jedną z najwyższych liczb zgonów w Europie, ja mam płacić drożej? Mam uwierzyć rządowi, który do medyków krzyczał: „niech jadą”, że sprawi, iż w Polsce będzie więcej lekarek? Trudno się dziwić, że nowy ład odbieramy jak stary burdel, a zamiast poczucia solidarności odczuwamy, że ktoś chce nam do portfeli wpuścić dren.