Póki my piszemy

Jeszcze Polska nie zginęła, póki (koszmarny rusycyzm) my piszemy. Dziennikarze i dziennikarki uważające się za „wolne media”, czyli wszyscy chyba, wreszcie oficjalnie mogą czuć się wykluczeni i wyklęci i szykować na ekscytujące represje. Nic tak nie cieszy jak nieszczęście innych – partia wodza dobrze o tym wie. Bez żadnego trybu będzie więc weryfikacja dziennikarzy – zapowiedział naczelnik.

Dziennikarze to gorszy sort, gorszy nawet niż uchodźcy, rezydenci, geje. W szale regulowania partia reguluje wszystko: od rodzaju i liczebności żon przypadających na jednego mężczyznę, liczbę zespołów filmowych, wysokość płac, rodzaj wiary. Masz rozregulowaną miesiączkę? Partia wyreguluje ci cykl.

Weryfikowanie dziennikarzy w czasach, gdy tysiące blogerów, tłiterowców czy jutuberek wykonuje robotę dziennikarską, będzie zadaniem cięższym niż tkanie irańskiego kilimu, ale stachanowcy nie takie plany sześcioletnie wykonywali, budując ojczyznę.

Bardziej niż weryfikacja podnieca mnie postępująca inflacja, której rzekomo nie ma. Sentyment ci u nas do peerelu wielki, bo i chleb wtedy smaczniejszy był i chłopy w wojsku się życia uczyły, a inflacja z lat 80. dała nam złote jaja. Jedno jajko kosztowało 2 tys. z. Z wisielczym rozweseleniem wspominają sędziwi rodacy, jak to sklepy podawały dwie ceny dla jednego produktu: „Olej słonecznikowy: 17 500 zł oraz 1,75 zł”. Zanim zdążyłeś wrócić z kiosku, towar, który kupiłeś, był już droższy. Wszystko skończyło się planem Balcerowicza. Widziałam niedawno prof. Balcerowicza pomykającego żwawo rowerem po centrum Warszawy. Szczupły, energiczny, włosy bujne bez pożyczek w obcej walucie – słowem: widać, że Balcerowicz czeka na ławie rezerwowych i rozgrzewa się, żeby wrócić.

Zamiast narzekać na inflację, jako matka Polka już działam, by przygotować na nią moją rodzinę, bo rodzina jest najważniejsza. Mąż, ponieważ publikuje w „Wyborczej”, jest już praktycznie jedną nogą uciśniony. Nie wstając z kolan, zabiegam u namiestnika o przeniesienie go z więzienia w Sztumie na Białołękę, bo teraz metro leci już na Targówek, a stamtąd blisko na widzenia. Może trafi mu się cela z Falentą i wreszcie Falenta nagra jakąś istotną rozmowę z pisarzem à la „Mój wiek XXI”. Kupiłam drukarkę, wstawiłam do garażu, bo paliwo będzie za drogie, a rezerw ropy takich jak w Teksasie nie mam – auto zezłomowane. Syn w garażu już drukuje banknoty o nominale 20 tys. zł. Przypominam, że dawniej był na nich wizerunek Marie Curie-Skłodowskiej, ale my sobie babcię Osiecką przysposobiliśmy i ładnie to wygląda, nikt się nie kapnie.

Przy płacy minimalnej cztery tysie wszystkich będzie stać na wszystko (teoretycznie). Skończy się upokarzające kupowanie „na zeszyt”, z którego korzystaliśmy w sklepiku. Teraz zamiana miejsc. W czasach 500 plus i inflacji warto mieć sklepik i stanąć za ladą, a w niedzielę to już manna z nieba potrójnie nam obrodzi. Jest tak dobrze, że pijemy coraz więcej, sklepiki małpkami stoją. Ale wiadomo: od frontu żabka, od zaplecza zgaga. Za dnia małpka za małpką, a w nocy leczenie, więc na zapleczu sklepu warto zorganizować czyszczenie organizmu, dyskretny detoks, lekarzy rezydentów się w spożywczo-monopolowym zatrudni.

Znajomy mówi, że w Polsce działa już 5 tys. Żabek! Żaby rechoczą za dnia i w nocy, więc żal nie skorzystać na tej inflacji? Tylko jak te bajki o „państwie dobrobytu” mają się do realu? 1600 zł – taką pensję otrzymuje moja przyjaciółka, która jest wychowawczynią w jednym z najlepszych liceów warszawskich.