Irak po Matejce

Synek mojej koleżanki na zakupach w sklepie skanuje każdy jogurt, lizak czy pudełko z płatkami. Aplikacja Shopwell sprawdza, ile chemii czyha na nas np. w kiełbasie lub czekoladzie. Pyk – kolor czerwony. Śmierć na miejscu od jakiegoś E czy oleju palmowego. Pyk – zielony. Tłuszcze nienasycone. Można przełknąć, będziesz żył. Szybko to poszło. Od wyczekiwania w kolejce, aż „rzucą” upragnione ochłapy na hak w mięsnym, do teraz, gdy nadmiar jedzenia w tej części planety dosłownie przytłacza, napiera jak bezustannie rosnąca hałda. Ludzie jedzą w kinie, na ulicy, a w tramwaju podróżują kebaby bez biletu. Próbowałam niedawno wytłumaczyć mojemu synowi, czym były afera mięsna i handel wędlinami w drugim obiegu. Szubienica za to, że człowiek chciał pomóc ludziom kupić szynkę. Winny zawisł na haku.

Myślę o aplikacji Shopwell, bo jestem w Galerii Sztuki Zachęta, gdzie dwie ciekawe wystawy. Instalacja Hiwy K, mieszkającego od pięciu lat w Niemczech irackiego Kurda. Hiwa to po arabsku „nadzieja”. A na parterze rzeźby, a raczej „sytuacje” Liliany Porter, argentyńskiej artystki. Aplikacja Shopwell w galeriach sztuki współczesnej byłaby mi dobrym wsparciem. Zielone – sztuka dekoracyjna. Czerwone – sztuka krytyczna.

W galeriach ze sztuką czasem więcej czytania i nawijki eseistycznej niż biernego podziwiania. Nie wystarczy „paczać”, trzeba „paczać” kontekstowo. Dzieło Hiwy K w pierwszej chwili wygląda jak dwa puste i porzucone w czasie pracy kurhany lub stanowiska architektoniczne, ale z bliska widać formę kasetonu z piachu. Na ścianie wielkoformatowa projekcja, po chwili rozpoznaję, że to rozżarzone do pomarańczowości elementy żelazne, odlewnictwo, odlewnia kratek ściekowych. Hiwa K „przetapia” wojnę na sztukę. To jego opowieść o pracy jego znajomego „przedsiębiorcy” irackiego, który uprawia zbieractwo na polach bitewnych. W krajobrazie po bitwie nie szuka życia, ale stalowych, miedzianych porzuconych fragmentów uzbrojenia, choćby łusek, a następnie przetapia je w swojej minihucie na kratki ściekowe. Sprytnie to się i elegancko układa: wojna okazuje się życiodajna, urodziła artystę.

Hiwa K jest uchodźcą, który pieszo dotarł z Iraku do Europy. My tu przerabialiśmy potłuczone macewy na podmurówki domów, panie Hiwa. Mamy swoje oswojone potwory. A w tej Zachęcie jeszcze nie tak dawno wisiała batalistyka monumentalnie patriotyczna – „Bitwa pod Grunwaldem”.

Sztuka Liliany Porter z dystansu zdaje się pogodniejsza – są tu kolorowe figurki z porcelany, małe laleczki, błękitny tiul. To sztuka, można powiedzieć, śmieszna, zabawna, ot, kobieta wynajduje gdzieś na pchlich targach, a może w komisach czy sklepach Sue Ryder, starą figurkę Kaczora Donalda czy maciupcią laleczkę dzierżącą miotłę – i tworzy autorską kolekcję. Znamy to – Lewczyński i jego „Negatywy znalezione w Nowym Jorku”? Nie.

Porter łączy grafikę z rzeźbą. Tu jednak chodzi o nową niepokojącą sytuację, bo wokół przedmiotu Porter tka własną opowieść. Laleczkę stawia na podłodze. Ach, ta drewniana klepka Zachęty pachnąca pastą!

Wokół laleczki artystka rozsypała ruchem kolistym spirale z czerwonego piachu, koła o wielkiej średnicy. Nagle figurka robi się samotną drobną kobietą przed ogromem sprzątania, zadaniem niewykonalnym, ma jakby do zamiecenia cały pył kosmiczny naszej galaktyki. Rzeźba (?) Porter to sztuka ustawiania – nikt tu nic nie wypala, nie dłutuje, nie przetapia. Wystarczy drobne przesunięcie obiektu, a mamy arcydzieło zbudowane z naszych skojarzeń. Przypomina nieco zabawy żołnierzykami, ale też kontrowersyjną metodę psychoterapeutyczną Berta Hellingera – artystka wyjmuje element systemu, na jego miejsce wstawia inny. Plastikowy Pinokio „dziobiący” koleżankę swym nosem prosto w oko używa nosa do zadawania bólu i nie jest już smutną zabawką, ale narzędziem zbrodni.

Iracki Kurd (dziś Niemiec), graficzka argentyńska (dziś z Nowego Jorku) – trudne życiorysy ludzi wiecznie w drodze, tworzących pod prąd, ale na szczęście ci artyści, dopóki mają swoją sztukę, to nie są bezdomni.